Utwór i jego matczyny album tutaj.
Z całą swą dopiekliwością, wrednością i bagażem wad... Niektóre rzeczy czynią jednak ten świat - na przekór wszystkiemu, jak chciałoby się rzec - miejscem urokliwie przytulnym. I...
I żal byłoby niektóre z nich musieć zostawić. Ba, gdyby tylko baczniej rzeczywistość spojrzeniem ogarnąć, tym więcej wciąż takich uroków drobnych, pereł maleńkich wokół... Nawet pośród chłodu dnia, betonowej szarości i pokładów zimniejszej jeszcze stali, ciągnących się po horyzont; wszystko potrafi nagle tak koloru nabrać - który tkwił tam przecież i wcześniej, tylko oko uśpione nań spoglądało.
Czy dobrze zatem nawet do tego, co przepiękne, przywiązywać się - skoro tym większy ból gotuje sobie ktoś taki na nieuniknionego rozstania moment? Chyba tylko z wiarą, że na chwilę to tylko - z uśmiechem na ustach: że na drugim brzegu spotkamy się; że wszystko, co teraz, wątłym ledwie cieniem tego, co przed nami.
Kogo jak kogo przecież, Gandalfa jednak o kłamstwo podejrzewać wręcz nie wypada, heheh.
I żal byłoby niektóre z nich musieć zostawić. Ba, gdyby tylko baczniej rzeczywistość spojrzeniem ogarnąć, tym więcej wciąż takich uroków drobnych, pereł maleńkich wokół... Nawet pośród chłodu dnia, betonowej szarości i pokładów zimniejszej jeszcze stali, ciągnących się po horyzont; wszystko potrafi nagle tak koloru nabrać - który tkwił tam przecież i wcześniej, tylko oko uśpione nań spoglądało.
Czy dobrze zatem nawet do tego, co przepiękne, przywiązywać się - skoro tym większy ból gotuje sobie ktoś taki na nieuniknionego rozstania moment? Chyba tylko z wiarą, że na chwilę to tylko - z uśmiechem na ustach: że na drugim brzegu spotkamy się; że wszystko, co teraz, wątłym ledwie cieniem tego, co przed nami.
Kogo jak kogo przecież, Gandalfa jednak o kłamstwo podejrzewać wręcz nie wypada, heheh.
Patrząc oczyma wyobraźni na potencjał tkwiący w każdej chwili mego wolnego czasu jeszcze żywszej adekwatności nabierają słowa, określające inercję wprost mianem bluźnierstwa (cytat z Warhammera 40.000, w oryginale: "Idleness is heresy!").
I znów siła tkwi w społeczności odpowiedniej, wzajem swoją aktywnością inspirującej się, będąc dla siebie - nawet bezwolnie i mimochodem - duchowym wsparciem. Cały czas otoczony jestem śladami takich pozytywnych świadectw inicjatywy - by zatopienie w czyichś dziełach muzycznych wymienić choćby, jako że zwłaszcza muzyka właśnie duży wpływ bardzo, generalnie nie tylko na mnie zresztą, ma. Widok tego, jak solidną pracę odwalają niektórzy autorzy po sieci - animacji choćby, zwłaszcza tych ambitniejszych (tu duży ukłon w stronę Rossa Scotta z AccursedFarms.com).
Byle tylko przytomnym być i nie zasypiać.
I znów siła tkwi w społeczności odpowiedniej, wzajem swoją aktywnością inspirującej się, będąc dla siebie - nawet bezwolnie i mimochodem - duchowym wsparciem. Cały czas otoczony jestem śladami takich pozytywnych świadectw inicjatywy - by zatopienie w czyichś dziełach muzycznych wymienić choćby, jako że zwłaszcza muzyka właśnie duży wpływ bardzo, generalnie nie tylko na mnie zresztą, ma. Widok tego, jak solidną pracę odwalają niektórzy autorzy po sieci - animacji choćby, zwłaszcza tych ambitniejszych (tu duży ukłon w stronę Rossa Scotta z AccursedFarms.com).
Byle tylko przytomnym być i nie zasypiać.
Mały transhipnotyczny klip nawiązującostreszczający jedno z ewenementowych zjawisk kulturalnych wykwitłych gdzieś na rubieżach sieci w owoc Niezwykły i Urzekający (naturalnie subiektywistycznie) w postaci skromnoszturmowego remedium na psychohumorystyczną kastrację, niedobory energetyczne, oraz kreatywistyczną marazmiczność; do aplikacji bezpośredniej i niezwłocznej.
Poniżej zaś trylogii wspomnianej część oficjalnie pierwsza:
i druga:
i finalna, trzecia (zaleca się powiększenie, bowiem nieco bardziej panoramiczne proporcje tego obrazu wychodzą całościowo nieco małe przy szerokości szablonu Navroot-u):
Poniżej zaś trylogii wspomnianej część oficjalnie pierwsza:
i druga:
i finalna, trzecia (zaleca się powiększenie, bowiem nieco bardziej panoramiczne proporcje tego obrazu wychodzą całościowo nieco małe przy szerokości szablonu Navroot-u):
Nowonarodzony, rydwan mój powrócił :D. Niczym feniks z popiołów - piękniejszy niż kiedykolwiek, mój towarzysz najwierniejszy (no dobra, po plecaku) oficjalnie wrócił do kondycji i w praktyce powrócił dziś do mnie :).
To również dobra okazja, by doobejrzeć pozostałe pięć z sześciu odcinków Golden Boja - z którego to anime klip powyżej. To jednak po przynajmniej drobnym odpoczynku konkretniejszym, konkretnie bowiem dniem zmordowany jestem.
I w wieczorze wczesnonocnym dnia następnego już, świeżo po przejściu przez pozostałe pięć odcinków (seria to bowiem nietypowo krótka, szóstka)... i zdecydowanie świetne to dzieło. Prócz ciągłych niemal podtekstów okołoerotycznych, zdecydowanie wybija się bezwzględną pozytywnością przesłania. No i przebijająca rowerowość nabija z miejsca dodatkowe plusy, hehe ;). To jednak idzie w parze, te dwie rzeczy - generalnie tak, z doświadczenia też mówiąc.
Było nie było, rydwan mój pozostaje niezmiennie jedną ze zdecydowanie wyżej notujących się radości mego istnienia tutejszego :).
To również dobra okazja, by doobejrzeć pozostałe pięć z sześciu odcinków Golden Boja - z którego to anime klip powyżej. To jednak po przynajmniej drobnym odpoczynku konkretniejszym, konkretnie bowiem dniem zmordowany jestem.
* * *
I w wieczorze wczesnonocnym dnia następnego już, świeżo po przejściu przez pozostałe pięć odcinków (seria to bowiem nietypowo krótka, szóstka)... i zdecydowanie świetne to dzieło. Prócz ciągłych niemal podtekstów okołoerotycznych, zdecydowanie wybija się bezwzględną pozytywnością przesłania. No i przebijająca rowerowość nabija z miejsca dodatkowe plusy, hehe ;). To jednak idzie w parze, te dwie rzeczy - generalnie tak, z doświadczenia też mówiąc.
Było nie było, rydwan mój pozostaje niezmiennie jedną ze zdecydowanie wyżej notujących się radości mego istnienia tutejszego :).
Wszystko powoli układa się w całość, bez pośpiechu i stopniowo. Byle tylko nie zrażać się w kroczeniu naprzód. Wszystko niczym proch lekkie, gdy duch mocny.
Plus - świeże zauroczenie IksPekiem. Dotychczas na maszynach tutaj gościły tylko, niepodzielnie, 98 i 2000... i ze zmiany aktualnej zdecydowanie zadowolony jestem. Może nawet zauroczony lekko - w końcu tak niebieski, jak i zielony, to kolory mi jakoś zdecydowanie bliskie... heheh.
Ktoś rzekłby, że jasne, nieco późno się przebudzam z tymi spostrzeżeniami - w końcu ten akurat system niemalże wszędzie, swego czasu, szło (i nadal idzie) zastać.
Jednakże dopiero teraz mam do czynienia z jego niezaśmieconą (patrz też - niewieloużytkownikową) wersją... taką bezpośrednio moją. Zupełnie inny charakter relacji, inne spektrum wrażeń i odczuć...
Z pierwszych porównań zaś? XP szybciej się ładuje, 2000 szybciej wyłącza :P. Winę owej dłuższości w kładzeniu się spać po stronie XP przypisywałbym przy tym chyba, intuicyjnie, jego niektórym zabezpieczeniom - konkretniej zaś zapisywaniu punktów odzyskiwania systemu (czy jakoś tak się to zwało; aktualizacje to być raczej nie mogą, jako że wyłączone są). Dałoby się to pewnie wyłączyć, jednak całość nie trwa jeszcze jakoś nieakceptowalnie długo, by mnie do tego konkretniej skłonić.
Swoją drogą, ciekawe jak będzie wyglądał taki jego automatyczny rozrost objętościowy. W sumie już teraz, na świeżo, zajmuje +/- 3,30 GB - gdy 2000 na tym etapie mieścił się średnio wokół 1 GB.
Ktoś rzekłby, że jasne, nieco późno się przebudzam z tymi spostrzeżeniami - w końcu ten akurat system niemalże wszędzie, swego czasu, szło (i nadal idzie) zastać.
Jednakże dopiero teraz mam do czynienia z jego niezaśmieconą (patrz też - niewieloużytkownikową) wersją... taką bezpośrednio moją. Zupełnie inny charakter relacji, inne spektrum wrażeń i odczuć...
Z pierwszych porównań zaś? XP szybciej się ładuje, 2000 szybciej wyłącza :P. Winę owej dłuższości w kładzeniu się spać po stronie XP przypisywałbym przy tym chyba, intuicyjnie, jego niektórym zabezpieczeniom - konkretniej zaś zapisywaniu punktów odzyskiwania systemu (czy jakoś tak się to zwało; aktualizacje to być raczej nie mogą, jako że wyłączone są). Dałoby się to pewnie wyłączyć, jednak całość nie trwa jeszcze jakoś nieakceptowalnie długo, by mnie do tego konkretniej skłonić.
Swoją drogą, ciekawe jak będzie wyglądał taki jego automatyczny rozrost objętościowy. W sumie już teraz, na świeżo, zajmuje +/- 3,30 GB - gdy 2000 na tym etapie mieścił się średnio wokół 1 GB.
Totalnodeliryczna zapaść dysku twardego na dwójce. Z uwzględnieniem zasady "do trzech razy sztuka" - przy trzecim wystąpieniu zniszczeniu uległa już nie tylko pierwsza, systemowo/startowa partycja, ale konkretnie wszystkie - razem z ostatnią, zawierającą cokolwiek duże archiwa różności (niemalże w pełni do odzyskania z zewnętrzno-sieciowej kopii zapasowej, na szczęście).
Instalator windy 2000 pokazywał jeszcze przed chwilą prawdziwe cudaniewidy w miejscu tablicy partycji (sumując wszystkie megabajty z wykreślonych przezeń partycji sformatowanych, niesformatowanych i brakujących, uzbierałoby się chyba... paręnaście terabajtów, co najmniej - dysk ów zaś fizycznie liczy sobie 160 GB...). Odpalony teraz GParted zaś pokazuje jedną jedyną partycję typu NTFS o wielkości 149,05 GB.
Pomińmy pewne wkurzenie z racji tego, że pewna kolekcja filmów/anime poszła się właśnie j*.
Całość jest dziwna.
Skrótowe streszczenie sytuacji przed? Kolejna (trzecia) reinstalka windy 2000 również napotkała problemy i odmówiła wystartowania się po resecie. Łokej. No to instalujemy pingwiniacza - miałem w końcu przetestować Debiana jednego już od dawna.
Podział partycji na tamten moment to
1. kilkugigowa systemówka,
2. druga kilkugigowa systemówka,
3. partycja główna (około 120 GB, może kilka więcej),
4. obszar niezagospodarowany, w wielkości 21 GB z groszem jakimś (specjalnie zostawiony na pingwiniacza).
No i dobra. Lecimy z instalką linuksa. Wszystko ładnie pięknie... tylko za butlołdera zainstalował się bezwyborowo GRUB.
No i jebs. Przy starcie systemu "error 18".
Chyba po to, bym przypadkiem nie zapomniał, za co konkretnie owego GRUBA nie cierpię.
No dobra. W geście lekkiej rezygnacji powiązanej z cierpliwością jednak niewyczerpaną jeszcze, przejście do kolejnej instalacji Windy 2000. Na pierwszej, równo 8-gigowej partycji.
Już na starcie, przy wyborze partycji owej - wyświetla toto, że wszystkie znajdujące się na tym dysku (pomijając pingwinowe, których nie widział, naturalnie) są uszkodzone/niesformatowane.
I nie jestem pewien, czy o uszkodzenie toto podejrzewać problemy z ostatnią instalką W2000. Byłbym wobec tego raczej sceptyczny - jak już, to zjechałoby toto tradycyjnie partycję swoją, systemówkę, bez odwalania jakichś dziwnych dewiacji na innych położonych wokół. Śmierdzi i toto robotą owego parszywego GRUBera. Co mi jednak zostało, najwyżej poprzeklinać nań. Nie warto sobie zbytnio na szajsenszmelcu zdrowia szarpać...
No więc, z nadzieją pewną, wskazuję instalatorowi, jak wspomniałem, ową 8-gigówkę pierwszą - co by ją sobie sformatował po swojemu i użył do dalszej wgrywki.
Formatowanie trwało dziwnie długo...
...ostatecznie skutkując stanem opisanym gdzieś w pierwszych akapitach.
No dobra. Zaczynamy od początku zatem. Pal licho wszystkie utracone dane; serię anime jednego ściągać się będzie odcinek po odcinku najwyżej i jakoś uda mi się tą nieszczęsność nadrobić i z rytmu oglądania go nie wyjść.
Tylko nadal nie rozumiem, co powoduje takie dziwne problemy z tym twardyskiem. Jest zasadniczo nowy, firmowy (nojtam, sigejt jakiś)... Coś z płytą główną? też nowa w miarę... Zasilacz? Ale czy jakieś wadliwości zasilacza mogłyby takie dziwności spowodować spontanicznie? Wszystko się jakoś dziwnie niedawno zaczęło... hm. Myśleć, myśleć, myśleć.
A z dwójką czeka mnie dziś chyba dłuższy wieczór...
(Plus nauczka na przyszłość - jeśli się planuje coś wypalić na płytkach, to stanowczo nie należy tego odkładać, tylko uskutecznić toto czym prędzej. I jedna uwaga przydatna jeszcze: naprawdę korzystnie jest mieć jeden twardysk dla dystemów, inny zaś dla wszelkiej materii właściwej.)
= wykaz aktualnie zmagazynowanych zasobów =
archiwum chomikowe, dostępne pod adresem
http://chomikuj.pl/jordef
http://chomikuj.pl/jordef
amv
- [InsaneWaya] I rock your socks and steal your babies.mp4
- Better Days DRC.avi
- Blue JellyBean - Trigun - Wolfwood Advice.avi
- WaitForMe.divx
czytelnia
- Gambler: 0/93, 1/94, 2/94, 3/94
filmy
- On the Beach (1959).avi
galeria
- carmageddon
- half-life cs
- half-life cthulhu mod
- komiksy: Dress Life
- starcraft
- total annihilation
- worms
gry
- Blood
- Carmageddon
- Dark Colony
- Die By The Sword
- Dungeon Keeper (folder chwilowo pusty)
- MechWarrior
- Swiv 3D
- Terminal Velocity
- Total Annihilation
- Worms
muzyka
- Blood
- Command & Conquer
- Diablo
- Haibane Renmei
- Half-Life
- Heroes Of Might And Magic (II)
- Ignition
- Instant Remedy
- Little Big Adventure
- Saikano
- Saikano: Tooi Yakusoku
- Starcraft
- Under The Gun
jen kreskas en nokto muziko de cxielo
spirite awdebla nur, ne alie
samtepme mortema kaj strange eterna
seren' kaj mallawta sono de revoj
Etykiety:
[eo] lirik'ete,
[esperante],
anime,
anime: death note,
anime: haibane renmei,
muzycznie
...No i jak człowiek mógłby, z takim futrzastym kompadres w prawym dolnym rogu ekranu, choćby na chwilę negatywnie się poczuć? Prócz samej charyzmy oczywistej, za zdecydowany Wzór może on robić: znajdzie trochę czasu i na lekturę gazety, i książki, i harmonijnie w to wszystko poręcznie krótkie drzemki wkomponować potrafi... Nie zapominając o profesjonalnej kontemplacji zawartości ekranu, gdy tylko nie jest przelotnie zajęty jednym z wymienionych wcześniej zajęć.
I pomijając odrobinę niepokojący fakt zapisywania przezeń wszystkiego, co tylko wstukam na klawiaturze - bez skrępowania czy krycia się jakiegokolwiek, niczym prowadzący konsekwentne obserwacje psycholog...
I pomijając odrobinę niepokojący fakt zapisywania przezeń wszystkiego, co tylko wstukam na klawiaturze - bez skrępowania czy krycia się jakiegokolwiek, niczym prowadzący konsekwentne obserwacje psycholog...
Cicha, spokojna noc. Wszędzie ciemno - tylko w zakończeniu lokum miękkie światło od monitora i delikatnej żarówki obok, doświetlającej przyciski klawiatury. Samym sekundom jakby nie spieszyło się zbytnio. Puste szklanki mogą jeszcze poczekać na swój powrót do kuchni, kubek zaś - na ponowne napełnienie czymś pitnym.
Jakby czas zatrzymał się podczas skoku wykonanego w biegu - ułamków sekund kilka po wybiciu, na szczycie łuku: już po wzniesieniu, a tuż przed początkiem spadania w dół - gdy ciało prędkości zaczynać nabiera, by po lądowaniu wnet prędzej się wybić i naprzód, co tchu, jak najprędzej się ponieść.
Jakby czas zatrzymał się podczas skoku wykonanego w biegu - ułamków sekund kilka po wybiciu, na szczycie łuku: już po wzniesieniu, a tuż przed początkiem spadania w dół - gdy ciało prędkości zaczynać nabiera, by po lądowaniu wnet prędzej się wybić i naprzód, co tchu, jak najprędzej się ponieść.
kvankam amika kaj pacema,
ne testu vi lin - de li malamiko
farigx' vi ne volas
~
Choć łagodny i przyjazny,
nie wystawiaj waść na próbę
Wrogiem jego nie chcesz się stać
ne testu vi lin - de li malamiko
farigx' vi ne volas
~
Choć łagodny i przyjazny,
nie wystawiaj waść na próbę
Wrogiem jego nie chcesz się stać
Etykiety:
[eo] lirik'ete,
[esperante],
muzycznie,
paralirycznie
Zabawna rzecz, jak majstrowaniem z protokołami sieciowymi można zamulić kompa. Do tego stopnia, że na Jedynce system potrafi aktualnie stanąć na dobrą minutę lub dwie przy mieleniu ich - zupełnie autystycznie przy tym, nie zezwalając nawet na ruch kursora po ekranie.
Po przebiciu się przez początkowe doładowanie systemu, później jest już zasadniczo całkiem dobrze (choć kto wie, może to dlatego gta2 na jedynce jakoś dziwnie chrzaniło ostatnio...), niemniej jest to chyba wystarczający powód dla mnie, by system tam na świeżo, raz jeszcze, przeinstalować. Metodą prób i błędów może trochę dalszej wiedzy się nabędzie - o tym co zrobić trzeba, a czego lepiej uniknąć...
Zabawne, że właśnie ostatnio wzięło mnie na aktywnościową migrację na Dwójkę. Będzie okazja wreszcie rzetelniej porównać również osiągi obydwu tych maszyn... przy czym jak na razie, jestem bardzo mile - na korzyść Dwójki - zaskoczony.
Plus - najwyższa pora skorzystać z wyjątkowo ładnej (zważając na ostatnie tendencje jesienne już, raczej) pogody za oknem. Idealny podarunek, by się trochę odkomputerowić - na chwilę chociaż (jakże bym przecież mógł, dobrowolnie, uciec od jednej z mych największych miłości, heheheh).
Plus mały utwór, na koniec tak.
Po przebiciu się przez początkowe doładowanie systemu, później jest już zasadniczo całkiem dobrze (choć kto wie, może to dlatego gta2 na jedynce jakoś dziwnie chrzaniło ostatnio...), niemniej jest to chyba wystarczający powód dla mnie, by system tam na świeżo, raz jeszcze, przeinstalować. Metodą prób i błędów może trochę dalszej wiedzy się nabędzie - o tym co zrobić trzeba, a czego lepiej uniknąć...
Zabawne, że właśnie ostatnio wzięło mnie na aktywnościową migrację na Dwójkę. Będzie okazja wreszcie rzetelniej porównać również osiągi obydwu tych maszyn... przy czym jak na razie, jestem bardzo mile - na korzyść Dwójki - zaskoczony.
Plus - najwyższa pora skorzystać z wyjątkowo ładnej (zważając na ostatnie tendencje jesienne już, raczej) pogody za oknem. Idealny podarunek, by się trochę odkomputerowić - na chwilę chociaż (jakże bym przecież mógł, dobrowolnie, uciec od jednej z mych największych miłości, heheheh).
Plus mały utwór, na koniec tak.
Wielce wkurzające w samorzutnie włączającym się trybie oceniania innych jest to, że jego zasadniczym i elementarnym celem jest wytworzenie poczucia lepszości u jednostki oceniającej.
Banalna i odgłębinowa potrzeba poczucia się lepszym o priorytecie tak znacznym, że dopuszczającym pomijanie, wytłumianie i przerysowywanie względnie obiektywnych faktów. Rutynowo odwołująca się do mechanizmów odpowiednio szerokiego ograniczania trzeźwego/przytomnego myślenia i mechanizmów perceptualno-analitycznych.
Czy naprawdę sensem bycia obok mnie drugiego człowieka ma być to, bym mógł prymitywnie poczuć się od niego lepszy?
Banalna i odgłębinowa potrzeba poczucia się lepszym o priorytecie tak znacznym, że dopuszczającym pomijanie, wytłumianie i przerysowywanie względnie obiektywnych faktów. Rutynowo odwołująca się do mechanizmów odpowiednio szerokiego ograniczania trzeźwego/przytomnego myślenia i mechanizmów perceptualno-analitycznych.
Czy naprawdę sensem bycia obok mnie drugiego człowieka ma być to, bym mógł prymitywnie poczuć się od niego lepszy?
"Haibane Renmei" (w polskim tłumaczeniu często "Stowarzyszenie Szaropiórych") - film (anime, krótka seria 13-odcinkowa), który bardzo sobie cenię: za przekaz, niezwykłą malowniczość, prostą i spontaniczną pozytywność... To jedno z tych dzieł (obok Triguna choćby), do których obrazów często zdarza mi się wracać pamięcią - i które to powroty same w sobie są dla mnie bardzo wartościowym wewnętrznym doładowaniem.
Jednocześnie praktycznie najspokojniejsze anime, jakie kiedykolwiek widziałem - co nie znaczy, że nic się tam nie dzieje; akcja jest jednak, generalnie, inna. Nie dla wszystkich pewnie - sam wszak pamiętam, jak za pierwszym podejściem zrezygnowałem na początku, wobec potencjalnie ciekawszych rzeczy do obejrzenia (mianowicie Triguna akurat, heheh). Chyba ze trzy, jeśli nie cztery lata minęły, zanim - idąc za jakimś wewnętrznym impulsem, jak to często w takich kwestiach bywa - wróciłem i obejrzałem całość od początku...
Jeśli szukasz czegoś pogodnego, filozoficznego, i naprawdę przytulnie i pieczołowicie wymalowanego (grafika jest tutaj bowiem naprawdę mocną stroną), to ta miniseria może być właśnie dla Ciebie.
Przydatnie, określone zasady mieć - tak wobec siebie, jak i innych; zdecydowanie stroniąc od naruszania ich zwłaszcza, gdy skutkiem zajść jakichś narośnie w człowieku chęć zemsty jakowejś, czy odwetu.
A bywa niełatwo z tym. Wobec otwartej kłamliwości czy nieskrępowanej obmowy, wobec - mówiąc krótko - napotkania zgoła innego zestawu zasad u innego człowieka, zwłaszcza.
Masz jednak umysł, rozum. Możesz być czymś więcej, niż tylko przewidywalnie reagującym automatem emocjonalnym. Włącz zwoje swoje zatem i na ścieżkę Świadomości czym prędzej wejdź; nie muszą specjalnie obchodzić cię inni: ty wymagać od siebie masz. Odnajdź na nowo radość Uczenia Się i Wyciągania Wniosków; radość Postępu wyrastającego z Konsekwencji. Już czas; zdecydowanie najwyższy czas.
A bywa niełatwo z tym. Wobec otwartej kłamliwości czy nieskrępowanej obmowy, wobec - mówiąc krótko - napotkania zgoła innego zestawu zasad u innego człowieka, zwłaszcza.
Masz jednak umysł, rozum. Możesz być czymś więcej, niż tylko przewidywalnie reagującym automatem emocjonalnym. Włącz zwoje swoje zatem i na ścieżkę Świadomości czym prędzej wejdź; nie muszą specjalnie obchodzić cię inni: ty wymagać od siebie masz. Odnajdź na nowo radość Uczenia Się i Wyciągania Wniosków; radość Postępu wyrastającego z Konsekwencji. Już czas; zdecydowanie najwyższy czas.
Łooooo rany. Chyba minęło troszkę czasu od ostatniej okazji, kiedy zdarzyło mi się z takim bananem na twarzy wybuchającym raz-po-raz salwami śmiechu grać w jakąś grę. Wliczając, naturalnie, zwłaszcza te po multiplu - jako że naturalnie bardziej temu sprzyjają (przynajmniej zazwyczaj).
Krótko mówiąc - Dżi Ti Ej Tu po hamaku z Felippe. Ta gra swoją prostotą, klimatem, dynamiką i jajami po prostu morduje. Naprawdę niełatwo byłoby słowami oddać atmosferę rozgrywki. Oficjalna i zdecydowana rekomendacja do gry po sieci; praktycznie gwarancja dobrej zabawy. Oficjalnie darmowa i do ściągnięcia choćby stąd.
Z innej beczki zaś...
...muzycznego coś. O statusie retro już raczej, a przecież tak niedawno w kinie na tym byłem jeszcze... heh. Dobrego coś, w każdym razie. Jakoś wewnętrznie bliskiego, i dość często chodzącego mi po głowie mimowolnie.
W ramach konsekwentnego wypełniania kolejnych punktów - skupienie się nad dokończeniem niezbędnych modernizacji plecaka. Trochę kosztem innej aktywności, jest mi jednak pomyślne ukończenie tego coraz bardziej potrzebne.W międzyczasie zaś - udostępnienie na wrzucie jednego prowizorycznego konstruktu mojego i jednego utworu, którego ani tam, ani na jutubie jakoś nie znalazłem. Plus zagłębienie się na jt w serię, prezentującą cokolwiek ambitnie pacyfistyczne podejście do System Szoka Dwójki (z angielskimi napisami. Dla tych, co nie grali, a poczuliby się zachęceni tą serią, stanowczo odradza się oglądanie dalej, niż kilka pierwszych odcinków.).
Dziś dodany opis nowego kbota z TA na stronce samozwańczego sztabu... do której chyba nie szkodzi i tutaj dodać odnośnika. Rozwój jej nie przebiega może w sposób wymarzenie szybki, konsekwentnie jednak posuwa się w swoim rytmie do przodu. Projekt z gatunku tych, gdzie starszy materiał bywa umiarkowanie często przeglądany i poprawiany - ot, kosmetycznie często, czasem zaś w sposób nawet odrobinę bardziej widoczny.
I czas na momencik małej rewoltyzacji w tym momencie. Więcej być może niebawem.
I czas na momencik małej rewoltyzacji w tym momencie. Więcej być może niebawem.
W ramach mojego powrotu do robienia napisów do Triguna potrzebny jest mi ochotnik na ich beta-testera - czyli kogoś, kto obejrzy dany odcinek z użyciem tych świeżo spod igły wyszłych napisów, możliwie uważnie wyłapując wszelkie nieodpowiedniości, literówki, czy miejsca, do których lepiej byłoby może użyć innych słów.
Przerwy pomiędzy dostawami napisów do kolejnych odcinków wynoszą (i wynosić zapewne będą) średnio dwa do trzech dni - trzeba mieć zatem dla mnie przynajmniej minimum cierpliwości, no i w sumie być raczej entuzjastycznie nastawionym do obejrzenia całej serii. W całości inicjatywy chodzi o uzyskanie napisów możliwie wysokiej jakości, więc jest to przedsięwzięcie z tych umiarkowanie ambitnych.
Dla wszelkich chętnych, kontakt możliwy gdziekolwiek: w tutejszych komentarzach, czy przez pocztę / gg - podane na dole kolumny po lewej.
Przerwy pomiędzy dostawami napisów do kolejnych odcinków wynoszą (i wynosić zapewne będą) średnio dwa do trzech dni - trzeba mieć zatem dla mnie przynajmniej minimum cierpliwości, no i w sumie być raczej entuzjastycznie nastawionym do obejrzenia całej serii. W całości inicjatywy chodzi o uzyskanie napisów możliwie wysokiej jakości, więc jest to przedsięwzięcie z tych umiarkowanie ambitnych.
Dla wszelkich chętnych, kontakt możliwy gdziekolwiek: w tutejszych komentarzach, czy przez pocztę / gg - podane na dole kolumny po lewej.
(Same odcinki mogę albo - lokalnie - pożyczyć, albo dać namiar na torenta do nich. Jest to wersja "KAA" - aktualnie niemal najpowszechniejsza i porządnej jakości; napisy jednak mogą być równie dobrze czasowo zgodne i z innymi.)
Mniej więcej cztery lata i dwa miesiące temu się poznaliśmy - i choć było przed nim parę innych, to tak naprawdę on był pierwszy; nieporównywalny z poprzednikami. Z niemałą ilością własnych doświadczeń na karku miał mnie krok po kroku nauczyć wyczucia, dbałości i ostrożności - i aż do ostatnich chwil cierpliwie udzielał mi coraz to nowych lekcji, bezkompromisowo i nieustępliwie.
I... wdzięczny jestem. Za to wszystko - za każdy kilometr; za każdą chwilę słońca, chmur, czy deszczu, spędzoną razem. A sporo tego było, sporo całkiem...
I... wdzięczny jestem. Za to wszystko - za każdy kilometr; za każdą chwilę słońca, chmur, czy deszczu, spędzoną razem. A sporo tego było, sporo całkiem...
. . .
Gumisie Lubią Kredki. W gumisiowym lesie rośnie dużo kredek, ich kolory jednak dla większości przybyszów okazują się zbyt psychodeliczne - i przez to zepchnięte przez ichniejsze serwomotory percepcyjne do rangi czegoś, co niby jest, faktycznie jednak nie istnieje.
W innych wiadomościach dzisiaj - udało mi się nie stracić całych 140 PLN w ramach egzaminu na prawko, którego efektowne-jakże skoszenie opisane zostało wcześniej i jakoś w czołówce zakładek po lewej figuruje. 78 jednak dopłacić trzeba było, wysoce połowiczny to sukces zatem. Mogło być gorzej jednak - co Kolektyw pragnie oficjalnie docenić, z drobnym akcentem na jakiś marginalnie nieduży ładunek wdzięczności.
W ramach tegoż samego tematu - teoryjka zaliczona została dziś bezbłędnie, zaś praktyczna część umówiona na dwudziestego siódmego sierpnia - czyli jakieś 3,5 tygodnia od chwili bieżącej. Już się normalnie doczekać nie mogę, hu- huhuhuuu-huuu.
W ramach powrotu zaś oddygresyjnego - nadal nie do końca zbadane jest, czy przypadkiem owe kredki nie cieszą się uznaniem większym od legendarnego gumisiowego soku. Wykrycie całej sprawy samo w sobie należy do wiadomości raczej nowych i nie podlanych jeszcze zbyt solidnie materiałem dowodowym. Niektóre badania już jednak poszukują w tej sferze odpowiedzi - lub przynajmniej brakujących elementów - dla swych poszukiwań; dla przykładu - czy owe naturalnie występujące kredkostany mogłyby znaleźć zastosowanie w notorycznie nienasyconym przemyśle energetycznym? Czy psychodeliczna podczerwień tegoż materiału nie okazałaby się naderwydajnym afrodyzjakiem wizualnym?
O, tak - wariant energetyczny istotnie mógłby się całkiem przydatnym okazać, patrząc zwłaszcza na aktualnie dynamicznie zmieniające położenie swoich wskazówek zegary lokalnych prądomierzy naszego chwilowo stacjonarnego punktu redakcyjnego. Wygląda na to, że transmisja teraźniejsza musiała będzie się przez to zakończyć nieco prędzej, niż by plan obejmował - prędzej nawet, niż uda mi się skończyć to - - -
W innych wiadomościach dzisiaj - udało mi się nie stracić całych 140 PLN w ramach egzaminu na prawko, którego efektowne-jakże skoszenie opisane zostało wcześniej i jakoś w czołówce zakładek po lewej figuruje. 78 jednak dopłacić trzeba było, wysoce połowiczny to sukces zatem. Mogło być gorzej jednak - co Kolektyw pragnie oficjalnie docenić, z drobnym akcentem na jakiś marginalnie nieduży ładunek wdzięczności.
W ramach tegoż samego tematu - teoryjka zaliczona została dziś bezbłędnie, zaś praktyczna część umówiona na dwudziestego siódmego sierpnia - czyli jakieś 3,5 tygodnia od chwili bieżącej. Już się normalnie doczekać nie mogę, hu- huhuhuuu-huuu.
W ramach powrotu zaś oddygresyjnego - nadal nie do końca zbadane jest, czy przypadkiem owe kredki nie cieszą się uznaniem większym od legendarnego gumisiowego soku. Wykrycie całej sprawy samo w sobie należy do wiadomości raczej nowych i nie podlanych jeszcze zbyt solidnie materiałem dowodowym. Niektóre badania już jednak poszukują w tej sferze odpowiedzi - lub przynajmniej brakujących elementów - dla swych poszukiwań; dla przykładu - czy owe naturalnie występujące kredkostany mogłyby znaleźć zastosowanie w notorycznie nienasyconym przemyśle energetycznym? Czy psychodeliczna podczerwień tegoż materiału nie okazałaby się naderwydajnym afrodyzjakiem wizualnym?
O, tak - wariant energetyczny istotnie mógłby się całkiem przydatnym okazać, patrząc zwłaszcza na aktualnie dynamicznie zmieniające położenie swoich wskazówek zegary lokalnych prądomierzy naszego chwilowo stacjonarnego punktu redakcyjnego. Wygląda na to, że transmisja teraźniejsza musiała będzie się przez to zakończyć nieco prędzej, niż by plan obejmował - prędzej nawet, niż uda mi się skończyć to - - -
[ połączenie zerwane - spróbuj ponownie później ]
Autora Freeman's Mind; miejscami troszkę bardziej wymagające językowo (choć ten akurat odcinek nieco mniej). Link do oficjalnej strony serii tutaj.
W ramach małego dopełnienia spektrum, utwór z intra z WA. I jednak nadal nie jestem pewien, którą z tych dwóch tak naprawdę wolę - bo choć WWP miejscami bardziej dopieszczone jakby, to klimat armageddonowy wciąż jakoś bliższy, wraz ze swą estetyką.
Przy tym, w ramach technicznych ciekawostek: łatko-ulepszenia do WA coraz bardziej redukują dystans dzielący te dwie wersje, przy czym w niektórych możliwościach/opcjach technicznych to właśnie WA prowadzi (choćby z rozdzielczościami ekranu powyżej 1024x768). Tak bowiem, dla gry wydanej w 1999 roku nadal wydawane są oficjalne pacze (do prac nad którymi Team17 wyznaczył ponoć dwuosobowy zespół; ostatnia ich łatka ujrzała światło dzienne 28.07) - pomimo promowania oficjalnego następcy tegoż tytułu w postaci właśnie WWP (który w sumie ze wszech miar wygląda jak taki sobie skok na kasę - analizując podobieństwa do poprzednika łatwo można się zgodzić z dość często napotykanym zdaniem, że owe łorld parti powinno być po prostu paczem do WA i liczenie zań jak za autonomiczny produkt jest trochę nie fair wobec fanów serii).
Przy tym, w ramach technicznych ciekawostek: łatko-ulepszenia do WA coraz bardziej redukują dystans dzielący te dwie wersje, przy czym w niektórych możliwościach/opcjach technicznych to właśnie WA prowadzi (choćby z rozdzielczościami ekranu powyżej 1024x768). Tak bowiem, dla gry wydanej w 1999 roku nadal wydawane są oficjalne pacze (do prac nad którymi Team17 wyznaczył ponoć dwuosobowy zespół; ostatnia ich łatka ujrzała światło dzienne 28.07) - pomimo promowania oficjalnego następcy tegoż tytułu w postaci właśnie WWP (który w sumie ze wszech miar wygląda jak taki sobie skok na kasę - analizując podobieństwa do poprzednika łatwo można się zgodzić z dość często napotykanym zdaniem, że owe łorld parti powinno być po prostu paczem do WA i liczenie zań jak za autonomiczny produkt jest trochę nie fair wobec fanów serii).
Za namową innego znajomego kolejne podejście do Frispejsa dziś, w ramach skromnych aktywności polanowych. Zdecydowanie wdzięczny za to jestem - zabawy było sporo i na nowo uświadomiło mi to wartość zawartą w tym tytule. (Jedyny problem w bardziej zasadniczym ogarnięciu całej tej zawieruchy dziejącej się wokół statku... z czym dość bezpośredni związek ma lepsze opanowanie tamejszej rozległej cokolwiek klawiszologii i jakieś sensowniejsze uporządkowanie jej.)
Frispejsowego natężenia emocji nie wytrzymała jednak - uwaga - moja dwójkowa karta muzyczna. W pewnym momencie zamiast zwykłych dźwięków zaczęła wydawać z siebie zdawkowe ni to piski, ni bipnięcia czy pomruki... by po (średnio długiej) chwili zgasnąć zupełnie. W menedżerze urządzeń windy (98) widoczna jej pozycja, w praktyce jednak w formie nieskasowanego cienia po obiekcie co był, a go już nie ma. Restart bezskuteczny - na całej linii cisza, dla programów wykrywających osprzęt urządzenie to formalnie przestało istnieć.
Na pocieszenie jest jeszcze na owej dwójce karta muzyczna na płycie głównej - nie najniezawodniejsza, ale jest; ino sterowniki wgrać.
Na pocieszenie jest jeszcze na owej dwójce karta muzyczna na płycie głównej - nie najniezawodniejsza, ale jest; ino sterowniki wgrać.
1. Jest Freeman's Mind 12 i 13!!
...no tak. Jeśli ktoś z was jakimś dziwnym trafem nie zna tej serii, to w skrócie: znasz Half-Lajfa? Te kreacje zatem to ni mniej, ni więcej, tylko właśnie ów ha-el przechodzony od początku (i oby do końca) i - co najważniejsze - wzbogacony o monologi wewnętrzne głównej postaci, czyli wszelkie dygresje, jakie wysoce neurotyczny mózg szanownego Gordona Freemana generuje przemierzając kolejne korytarze ściśle tajnych instalacji wojsko... hmm... naukowo-wojskowych, z priorytetowym pragnieniem jak najszybszego ich opuszczenia jakimkolwiek wyjściem, które nie byłoby kompletnie zaminowane lub pod intensywnym ostrzałem kawalerii powietrznej oddziałów... ratunkowych.
Tu zatem link do odcinka pierwszego, z którego da się łatwo nawigować przez całą resztę poprzez listę po prawej.
2. Tja. Jest parę rzeczy, które o miejsce w punkcie drugim pokłócić by się mogły, jak by tak lepiej spojrzeć.
Mhehehehehehe - właśnie jedną ścieżkę z WWP w jutubie sobie zapuściłem, i - przez otwarte okno - z pierwszymi kilkunastoma sekundami utworu świetnie zgrało się odległe trąbienie pociągu, idealnie pasujące w tonacji i klimacie. Ileż to perełek przydarza się cały czas, jeśli się tylko - właśnie, lepiej spojrzy...
Zatem niech będzie: numer dwa, to Ponowne Odkrycie Przeze Mnie Starych, Dobrych Robali. Nie bez zasługi Filipa akurat, który to zasugerował by - akurat w tym przypadku Worms: Armageddon - wziąć na multiplajerowy celownik hamakowy. I właśnie dzięki temu jednemu niedzielnemu wieczorowi gra, przy której spędziłem dość sporo czasu niegdyś samotnie, nabrała zupełnie nowego, świeżego i bardzo pozytywnego Blasku.
Grając samemu można, naturalnie, mieć przy tym tytule sporo frajdy - podejmując się kolejnych wyzwań, awansując w defmaczowych rangach, itd.... Komputerowy przeciwnik nie może się jednak, także i tutaj, w najmniejszym stopniu równać z żywym. Jest przewidywalny, to raz (dzięki czemu gry w najwyższej randze elite, podczas których na około 14 robaków wroga ma się dwa własne, wcale nie są tak trudne do wygrania); korzysta z bardzo ograniczonego wachlarza broni, to dwa. Plus jeszcze trochę podpunktów - naprodukowywać ich tutaj jednak nie ma chyba zbytniego sensu.
Grając we dwójkę również, w praktyce, bywać może różnie - przynajmniej w moim przypadku dość często odbywało się to na zasadzie pokazywania tej gry komuś średnio wtajemniczonemu, czytaj - nie nadającemu się w danej akurat chwili na sensowniejszego przeciwnika do pojedynku. Zdarzyło się kilkakroć zagrać i w trójkę, wtedy jednak albo ja byłem jeszcze zbyt słaby i duch rywalizacji we mnie zbyt nikły (sięgając pamięcią do jednej potyczki z kumplem i bratem starszym tegoż kumpla - graliśmy wtedy w jedynkę jeszcze, i było to... ho-ho, chyba około roku '97...), albo generalnie motywacja pozostałych graczy do grania akurat w robale była cokolwiek średnia (w tym przypadku już część druga, około roku 2003/4, jak sądzę, i z inną ekipą zupełnie).
Więc, tak na serio, moja pierwsza poważniejsza rozgrywka miała miejsce, pomimu upływu tylu lat, dopiero... przedwczoraj.
I było to, po prostu, coś świetnego. (Streszczając przebieg - remis 1:1; dwie pierwsze rundy to wygrana raz moja, raz Filipa, wynikiem trzeciej zaś remis.)
...no tak. Jeśli ktoś z was jakimś dziwnym trafem nie zna tej serii, to w skrócie: znasz Half-Lajfa? Te kreacje zatem to ni mniej, ni więcej, tylko właśnie ów ha-el przechodzony od początku (i oby do końca) i - co najważniejsze - wzbogacony o monologi wewnętrzne głównej postaci, czyli wszelkie dygresje, jakie wysoce neurotyczny mózg szanownego Gordona Freemana generuje przemierzając kolejne korytarze ściśle tajnych instalacji wojsko... hmm... naukowo-wojskowych, z priorytetowym pragnieniem jak najszybszego ich opuszczenia jakimkolwiek wyjściem, które nie byłoby kompletnie zaminowane lub pod intensywnym ostrzałem kawalerii powietrznej oddziałów... ratunkowych.
Tu zatem link do odcinka pierwszego, z którego da się łatwo nawigować przez całą resztę poprzez listę po prawej.
2. Tja. Jest parę rzeczy, które o miejsce w punkcie drugim pokłócić by się mogły, jak by tak lepiej spojrzeć.
Mhehehehehehe - właśnie jedną ścieżkę z WWP w jutubie sobie zapuściłem, i - przez otwarte okno - z pierwszymi kilkunastoma sekundami utworu świetnie zgrało się odległe trąbienie pociągu, idealnie pasujące w tonacji i klimacie. Ileż to perełek przydarza się cały czas, jeśli się tylko - właśnie, lepiej spojrzy...
Zatem niech będzie: numer dwa, to Ponowne Odkrycie Przeze Mnie Starych, Dobrych Robali. Nie bez zasługi Filipa akurat, który to zasugerował by - akurat w tym przypadku Worms: Armageddon - wziąć na multiplajerowy celownik hamakowy. I właśnie dzięki temu jednemu niedzielnemu wieczorowi gra, przy której spędziłem dość sporo czasu niegdyś samotnie, nabrała zupełnie nowego, świeżego i bardzo pozytywnego Blasku.
Grając samemu można, naturalnie, mieć przy tym tytule sporo frajdy - podejmując się kolejnych wyzwań, awansując w defmaczowych rangach, itd.... Komputerowy przeciwnik nie może się jednak, także i tutaj, w najmniejszym stopniu równać z żywym. Jest przewidywalny, to raz (dzięki czemu gry w najwyższej randze elite, podczas których na około 14 robaków wroga ma się dwa własne, wcale nie są tak trudne do wygrania); korzysta z bardzo ograniczonego wachlarza broni, to dwa. Plus jeszcze trochę podpunktów - naprodukowywać ich tutaj jednak nie ma chyba zbytniego sensu.
Grając we dwójkę również, w praktyce, bywać może różnie - przynajmniej w moim przypadku dość często odbywało się to na zasadzie pokazywania tej gry komuś średnio wtajemniczonemu, czytaj - nie nadającemu się w danej akurat chwili na sensowniejszego przeciwnika do pojedynku. Zdarzyło się kilkakroć zagrać i w trójkę, wtedy jednak albo ja byłem jeszcze zbyt słaby i duch rywalizacji we mnie zbyt nikły (sięgając pamięcią do jednej potyczki z kumplem i bratem starszym tegoż kumpla - graliśmy wtedy w jedynkę jeszcze, i było to... ho-ho, chyba około roku '97...), albo generalnie motywacja pozostałych graczy do grania akurat w robale była cokolwiek średnia (w tym przypadku już część druga, około roku 2003/4, jak sądzę, i z inną ekipą zupełnie).
Więc, tak na serio, moja pierwsza poważniejsza rozgrywka miała miejsce, pomimu upływu tylu lat, dopiero... przedwczoraj.
I było to, po prostu, coś świetnego. (Streszczając przebieg - remis 1:1; dwie pierwsze rundy to wygrana raz moja, raz Filipa, wynikiem trzeciej zaś remis.)
Trochę osobliwie porównując...
W Totalnej Anihilacji mamy wojnę. Cała masa opcji, spore pole bitwy do objęcia uwagą, od groma okazji do popełnienia błędu, zapomnienia się, nienadążenia, zaskoczenia przeciwnika, zabłyśnięcia ekonomią, oryginalnym zagraniem, atakiem z kilku stron naraz, postawieniem ciężkiej artylerii z eskortą zakłócacza radaru tuż pod bazą wroga, itd, itp., (...).
I w żadnym razie nie mówię, że mi to mniej pasuje. Nadal jestem zdecydowanym i wiernym fanem TA i nadal plasowałoby się ono w ścisłych okolicach szczytu listy... gdybym takową miał.
I w żadnym razie nie mówię, że mi to mniej pasuje. Nadal jestem zdecydowanym i wiernym fanem TA i nadal plasowałoby się ono w ścisłych okolicach szczytu listy... gdybym takową miał.
Robaki po prostu
bardziej przypominają szachy.
bardziej przypominają szachy.
Tu pole bitwy jest relatywnie małe i skompresowane - za jednym rzutem oka widzi się kto gdzie dokładnie jest, wszystko ma się jak na dłoni. Wszystko jest bardziej w skali mikro. Wszystko jest też mniej schematyczne, trzeba co sił kombinować: jaki ruch będzie najlepszy, jak najbardziej zaszkodzić robalom wroga jak najmniej wystawiając się przy tym na strzał... Dużo intensywniej czuje się samą rywalizację, samą istotę meczu.
No i same robale są jakoś dużo bliższe, z całą swoją naturalną pozytywnością. Od całości bije po prostu subtelne, kameralne ciepło.
Tak, i teraz wplata się samorzutnie w fabułę punkt trzeci - czyli kwestia senności aktualnej, jak i podobnych właśnie warunków biometeo w ostatnich dniach. To jednakowoż punkt mało kreatywny i raczej z serii nawijaniaopogodzie, w tym miejscu zatem jego koniec. Przed dopisaniem ce-de-enu na końcu wróćmy na chwilę jeszcze do dwójki, gdzie czeka drobna...
No i same robale są jakoś dużo bliższe, z całą swoją naturalną pozytywnością. Od całości bije po prostu subtelne, kameralne ciepło.
Tak, i teraz wplata się samorzutnie w fabułę punkt trzeci - czyli kwestia senności aktualnej, jak i podobnych właśnie warunków biometeo w ostatnich dniach. To jednakowoż punkt mało kreatywny i raczej z serii nawijaniaopogodzie, w tym miejscu zatem jego koniec. Przed dopisaniem ce-de-enu na końcu wróćmy na chwilę jeszcze do dwójki, gdzie czeka drobna...
...kwestia techniczna -
- czyli która wersja robali? Jak wcześniej bowiem napisałem, z Filipem zaczęliśmy od zasugerowanego przez niego Armageddonu, do dyspozycji zaś - w chronologiczności - czysta dwójka, ów A., i World Party... i, w skrócie, właśnie do tegoż ostatniego tytułu mam zamiar mego znajomego aktualnie przekonać. Nie czas tu akurat i miejsce na szczegółowe porównywanie tych trzech cokolwiek podobnych do siebie części. Grunt w tym, że ta ostatnia jest - logicznie rozumując i faktycznie patrząc - generalnie najbardziej dopracowana i z największymi możliwościami (może oprócz edytora broni, który to unikatowo rozbudowany tylko w czystej dwójce był). Z tejże części również wejściówka na koniec:
W ramach przerywnika. Opcja umieszczania tegoż akurat klipu na www została wyłączona, skromny sam odsyłacz zatem tym razem.
Scorch - wersja całkiem przyzwoicie wierna oryginałowi. I grywalna po sieci: wystarczy wybrać na stronie głównej, po lewej, odpowiednią rozdzielczość (zalecana 1024x768, rzadko kto bowiem ma aktualnie mniejszą ustawioną na swoim monitorze, a żadnego spowolnienia przy większym wymiarze się tu w praktyce nie czuje), wpisać swój pseudonim (w razie "niku tymczasowego" - kliknąć na [guest], można też swój identyfikator zarejestrować - prosto i szybko, nawet bez konieczności jakiejś weryfikacji pocztowej).
W trzecim polu [game password] należy wpisać hasło gry, do której się dołącza - jeśli żadna o takim haśle nie istnieje, to spowoduje to założenie nowego pokoju z takim właśnie hasłem. Do takich zahaślonych gier trzeba się, naturalnie, za pomocą medium jakiegoś jakoś umówić.
Jeśli zaś pole [game password] pozostawi się puste, to albo dołączy się do założonego przez kogoś otwartego pokoju, albo - jeśli w danym momencie żaden taki bezhasłowy pokój nie funkcjonuje - spowoduje to założenie go, mianując automatycznie osobę zakładającą jego gospodarzem.
W praktyce, graczy nie ma aktualnie na serwerze tak wielu, by zakładanie pokoi z hasłem było potrzebne - zazwyczaj w końcu chce się zebrać raczej większą, niż mniejszą, drużynę i jak dołączy się ktoś oprócz ludzi umówionych, to tylko jeszcze więcej zabawy i radochy jest dzięki temu.
W razie czego można również grać przeciwko komputerowi (z lub bez innych graczy); jedyny dobry argument jednak, jaki by mi się nasuwał na myśl, za graniem wyłącznie przeciwko komputerowym botom, to zapoznanie się z obsługą gry i broniami.
Jeśli więc pasuje ci taka rozrywka w klimacie retro, to pozostaje serdecznie zaprosić. Jest to gra, która może być miłym przerywnikiem lub tłem dla innych czynności; może też, jednak, całkiem skutecznie wciągnąć na dłużej. A, właśnie, zapomniałbym - podczas walki (która jest, naturalnie, turowa i bez limitu czasowego) można w bardzo łatwy sposób rozmawiać z innymi jej uczestnikami. Pod tym względem może takowa rozgrywka służyć również za czat - którego jedyną wadą może być to, że wypowiedzi po chwili znikają (kto wie jednak, dla kogoś może to być zaleta - rozmowa nabiera większej dynamiki i naturalności, bez żadnego archiwum).
W trzecim polu [game password] należy wpisać hasło gry, do której się dołącza - jeśli żadna o takim haśle nie istnieje, to spowoduje to założenie nowego pokoju z takim właśnie hasłem. Do takich zahaślonych gier trzeba się, naturalnie, za pomocą medium jakiegoś jakoś umówić.
Jeśli zaś pole [game password] pozostawi się puste, to albo dołączy się do założonego przez kogoś otwartego pokoju, albo - jeśli w danym momencie żaden taki bezhasłowy pokój nie funkcjonuje - spowoduje to założenie go, mianując automatycznie osobę zakładającą jego gospodarzem.
W praktyce, graczy nie ma aktualnie na serwerze tak wielu, by zakładanie pokoi z hasłem było potrzebne - zazwyczaj w końcu chce się zebrać raczej większą, niż mniejszą, drużynę i jak dołączy się ktoś oprócz ludzi umówionych, to tylko jeszcze więcej zabawy i radochy jest dzięki temu.
W razie czego można również grać przeciwko komputerowi (z lub bez innych graczy); jedyny dobry argument jednak, jaki by mi się nasuwał na myśl, za graniem wyłącznie przeciwko komputerowym botom, to zapoznanie się z obsługą gry i broniami.
Jeśli więc pasuje ci taka rozrywka w klimacie retro, to pozostaje serdecznie zaprosić. Jest to gra, która może być miłym przerywnikiem lub tłem dla innych czynności; może też, jednak, całkiem skutecznie wciągnąć na dłużej. A, właśnie, zapomniałbym - podczas walki (która jest, naturalnie, turowa i bez limitu czasowego) można w bardzo łatwy sposób rozmawiać z innymi jej uczestnikami. Pod tym względem może takowa rozgrywka służyć również za czat - którego jedyną wadą może być to, że wypowiedzi po chwili znikają (kto wie jednak, dla kogoś może to być zaleta - rozmowa nabiera większej dynamiki i naturalności, bez żadnego archiwum).
Egzamin na prawo jazdy - teoretyczny i praktyczny, w tym samym dniu, ustawione na zaraz po sobie. Materiał z teorii przepracowany po wielokroć i raczej dobrze - jeśli nie 100%-dobrze - opanowany. Dzień wcześniej wykupiona dodatkowa jazda z ośrodka. W dzień egzaminu kolejna powtórka teorii, by móc się czuć możliwie jak najpewniej. Jadąc na rowerze do WORD-u (Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego, lokalne centrum egzaminacyjne) niemalże brak stresu wewnątrz. Generalnie pozytywne i optymistyczne nastawienie, jak to często mam w zwyczaju.
Paręnaście minut czekania przed salą na wypisaną na kwitku-zaproszeniu czternastą piętnaście. Wśród zgromadzonych ludzi wokół atmosfera raczej obniżonej gadatliwości. Niektórzy spięci nieco bardziej, inni - przynajmniej na oko oceniając - mniej.
Wyczytany do zajęcia swego miejsca średnio w trzech czwartych listy, jako że kolejność alfabetyczna. Egzaminator nieco bardziej krępej budowy ciała, coś koło pięćdziesiątki chybać. Przyjazny, względnie sympatyczny. Objaśnia pobieżnie funkcje potrzebnych nam w najbliższej chwili przycisków, potrzebnych do tzw. egzaminu próbnego, mającego oswoić użytkownika z mechaniką testu - żadnej klawiatury ani myszki bowiem, tylko konsoletka z przyciskami paroma. Pada pytanie o dwufunkcyjność przycisków "Poprzednie/TAK" i "Następne/NIE" - którą to egzaminator obiecuje wyjaśnić w odpowiednim momencie, gdy zajdzie potrzeba.
Taktyka łopatologicznego krok po kroku. W porządku zatem. Trzymajmy się procedury, słuchajmy na żywo dochodzących objaśnień - może wszystko będzie w porządku. Emocje cały czas na całkiem kontrolowanym poziomie, opierające się nawet próbom destabilizacji przez wszędobylsko na ekranie rozmnożone słowo EGZAMIN.
Chwilę później kolejne komputery wydają z siebie podobnej tonacji, krótki pisk, zmieniając wyświetlanie z ekranu powitalnego na planszę weryfikacji danych personalnych. Wszystko w porządku, wszystko się zgadza... tylko imię jedno wpisane, nie dwa - choć nazwa rubryki brzmi wyraźnie imiona. Nic to jednak poważnego, jak rzecze egzaminator uspokajająco - drugie imię ponoć w bazie danych jest, ino w tym polu przedegzaminacyjnie się jakoś magicznie nie wyświetla.
W porządku więc - żadnych pytań na sali; ekran zmienia się na inny: oto nasza oficjalna próba generalna. Czas sprawdzić działanie pięciu na chwilę bieżącą niezbędnych przycisków, idąc za poleceniem egzaminatora. Działają, większość jednak wymaga nieco silniejszego przyciśnięcia - pewnie za sprawą zużycia, czy czegoś w tym guście. Niedługo trwa nasza badawcza beztroska - egzaminator sugeruje by kończyć już, ZATWIERDŹ klikając. Palec więc polecenia słucha, ekran zaś w odpowiedzi pytanie wyświetla; padają słowa od nadzorcy naszego by, w razie takiego właśnie zdarzenia, ZATWIERDŹ jeszcze raz przycisnąć. W tej samej chwili intuicyjnie już palec dwufunkcyjny przycisk Poprzedni/TAK klika. Korekta jednak, nie tak być miało; jasno tylko o ZATWIERDŹ mówiono - ruch ręki szybki, dwakroć dla pewności ów przycisk właściwy w mig wciskającej. Wzrok pada na ekran...
...który to raport przedziwny przedstawia. Oto żeś bracie, nie tylko swą próbę - lecz wraz i egzamin państwowy zakończył, w ułamku sekundy swój brak odpowiedzi na pytań osiemnaście zgrabnie zatwierdzając.
I próżno się burzyć czy pomocy szukać, gdy braku uprawnień paraliż powszechny. Do okienka, robaczku, wpłać na termin nowy - i zwrot twych pieniędzy wybij sobie z głowy; wszystko oficjalne i swsząd zatwierdzone, sto czterdzieści złotych już w maszyny trzewiach, dawno przemielone - a jeśli nie, nawet, to między te tryby - jeśliś mądry trochę - chciałbyś rękę wsadzić?
Paręnaście minut czekania przed salą na wypisaną na kwitku-zaproszeniu czternastą piętnaście. Wśród zgromadzonych ludzi wokół atmosfera raczej obniżonej gadatliwości. Niektórzy spięci nieco bardziej, inni - przynajmniej na oko oceniając - mniej.
Wyczytany do zajęcia swego miejsca średnio w trzech czwartych listy, jako że kolejność alfabetyczna. Egzaminator nieco bardziej krępej budowy ciała, coś koło pięćdziesiątki chybać. Przyjazny, względnie sympatyczny. Objaśnia pobieżnie funkcje potrzebnych nam w najbliższej chwili przycisków, potrzebnych do tzw. egzaminu próbnego, mającego oswoić użytkownika z mechaniką testu - żadnej klawiatury ani myszki bowiem, tylko konsoletka z przyciskami paroma. Pada pytanie o dwufunkcyjność przycisków "Poprzednie/TAK" i "Następne/NIE" - którą to egzaminator obiecuje wyjaśnić w odpowiednim momencie, gdy zajdzie potrzeba.
Taktyka łopatologicznego krok po kroku. W porządku zatem. Trzymajmy się procedury, słuchajmy na żywo dochodzących objaśnień - może wszystko będzie w porządku. Emocje cały czas na całkiem kontrolowanym poziomie, opierające się nawet próbom destabilizacji przez wszędobylsko na ekranie rozmnożone słowo EGZAMIN.
Chwilę później kolejne komputery wydają z siebie podobnej tonacji, krótki pisk, zmieniając wyświetlanie z ekranu powitalnego na planszę weryfikacji danych personalnych. Wszystko w porządku, wszystko się zgadza... tylko imię jedno wpisane, nie dwa - choć nazwa rubryki brzmi wyraźnie imiona. Nic to jednak poważnego, jak rzecze egzaminator uspokajająco - drugie imię ponoć w bazie danych jest, ino w tym polu przedegzaminacyjnie się jakoś magicznie nie wyświetla.
W porządku więc - żadnych pytań na sali; ekran zmienia się na inny: oto nasza oficjalna próba generalna. Czas sprawdzić działanie pięciu na chwilę bieżącą niezbędnych przycisków, idąc za poleceniem egzaminatora. Działają, większość jednak wymaga nieco silniejszego przyciśnięcia - pewnie za sprawą zużycia, czy czegoś w tym guście. Niedługo trwa nasza badawcza beztroska - egzaminator sugeruje by kończyć już, ZATWIERDŹ klikając. Palec więc polecenia słucha, ekran zaś w odpowiedzi pytanie wyświetla; padają słowa od nadzorcy naszego by, w razie takiego właśnie zdarzenia, ZATWIERDŹ jeszcze raz przycisnąć. W tej samej chwili intuicyjnie już palec dwufunkcyjny przycisk Poprzedni/TAK klika. Korekta jednak, nie tak być miało; jasno tylko o ZATWIERDŹ mówiono - ruch ręki szybki, dwakroć dla pewności ów przycisk właściwy w mig wciskającej. Wzrok pada na ekran...
...który to raport przedziwny przedstawia. Oto żeś bracie, nie tylko swą próbę - lecz wraz i egzamin państwowy zakończył, w ułamku sekundy swój brak odpowiedzi na pytań osiemnaście zgrabnie zatwierdzając.
I próżno się burzyć czy pomocy szukać, gdy braku uprawnień paraliż powszechny. Do okienka, robaczku, wpłać na termin nowy - i zwrot twych pieniędzy wybij sobie z głowy; wszystko oficjalne i swsząd zatwierdzone, sto czterdzieści złotych już w maszyny trzewiach, dawno przemielone - a jeśli nie, nawet, to między te tryby - jeśliś mądry trochę - chciałbyś rękę wsadzić?
Subskrybuj:
Posty (Atom)