2008.12.29, 1732
_
Znaczne nawet wysiłki po temu, by dobrym być i przy Świetle stać na niewiele mogą się zdać, jeśli we wnętrzu prawdziwego pokoju brak będzie. (Żaden dogmat to; co najwyżej postulatywny owoc dotychczasowego doświadczenia i przepływających wraz z nim przemyśleń.)

W ramach zaś cichego i lekko mroźnego popołudnia - lub wieczoru już, nawet - skromny eksperyment jeden jeszcze (kolejny, po dodanej wczoraj w nocy... lub raczej dzisiaj w nocy - księdze gości, do której to dostęp po lewej, pod linkownią kategoryczną (od kategorii, nie stanowczości)). Także, bezpośrednio, w odniesieniu do wspomnianego wcześniej anime...
2008.12.29, 0222 _ Bastard. Dobry film (w sensie formy: sześciodcinkowa miniseria). Z poczuciem humoru, klimatem, a i przesłaniem wartościowym - to ostatnie może nawet przede wszystkim. (Jeśli by o gatunek chodziło, to do heroicznej fantastyki by się toto zaliczyło zapewne. Streszczać tutaj nie zamierzam; ot - jeśli ktoś przynajmniej trochę w anime gustuje, to pozycja to całkiem przyzwoita. W sumie również dla potencjalnych neofitów, heheh. Chybać klasyczna też nieco... po kresce niejako możnaby taki wniosek wysnuć. Streszczać tutaj nie zamierzam w każdym razie; mijałoby się to chybać z celem. Moim, znaczy się.)

W międzyczasie, świątecznościowo, przyszło mi też po lanie Drugi Czerwony Alarm i Tyberiańskie Słońce testować. Tytuły w sumie dobre... tylko po dluższym siedzeniu w Starkrafcie ma człowiek pewne wymagania odnośnie mechaniki drobne...

Najpierw porównanie - naturalnie, wielce subiektywne. W TS lepszy klimat i pewien... realizm jakby - dla mnie przynajmniej. CzAD za to bardziej przejrzysty: budynki i jednostki pogrupowane zgrabnie w cztery kategorie; nie trzeba tego draństwa cały czas przewijać... w czym pomaga też rozdzielczość maksymalna 1024x768. W TS tylko dwie kolumny rolkowe po prawej, i przewijania ich ciągłego nijak uniknąć się nie da - ekran wyciąga najwyżej 800x600, niestety (przy czym naturalnie mieć na uwadze należy, że TS zrodził się jako pierwszy).

Skrótowo, pierwsza rzecz lekko mnie zniechęcająca (do obywdu tytułów, w sumie) to inteligencja jednostek. Same budynków niezagrażających bezpośrednio ich życiu nie zaatakują. Możnaby ten fakt tłumaczyć tym, że specjalnie zostawiają one owe budynki do przejęcia dla inżynierów - niechże jednak byłoby toto przynajmniej przestawialne jakoś (jak choćby w Totalnej Anihilacji, w postaci prostej komendy shootall wpisanej w konsoli). A tu nie. Wysypie się desant podziemny u wroga, ogromny - i każdej grupce piechoty osobne rozkazy demolowania wrażej bazy wydawać trzeba.

W Czerwonym Alarmie, w skrócie, nie lepiej. Rozwalająco dobijające są w tym Kirovy - ciężko opancerzone i powolne jak żółw sterowce bombardujące. Nie będziesz wydawać czemuś takiemu rozkazów na bieżąco i kontrolować tego non-stop podczas ataku na bazę wroga, to będzie toto stać jak ciołek w jednym miejscu, nie robiąc konkretnie nic (prócz, być może, podziwiania pejzażu poniżej i drobniusieńkiego zwracania na siebie uwagi wrażej obrony przeciwlotniczej). I jeśli już o tę jednostkę chodzi, to spieprzenie jej ciągnie się dalej jeszcze: po wydaniu rozkazu ataku na daną jednostkę/budynek musi się toto najpierw okręcić w miejscu o - plus minus - 360 stopni i dopiero potem, łaskawie, raczy w kierunku wyznaczonego celu niemiłosiernie pośpiesznie podążyć. Gdyby odjęto tej jednostce trochę pancerza i nawet siły ognia, ale dodano za to odrobinę przynajmniej szybkości, mogłoby coś z tego być. Tak zaś, przy grze z ludzkim przeciwnikiem, sterowiec ten okazuje się często inwestycją nie wartą zachodu i bardzo trudno się zwracającą. Chyba, że oponent ma braki w zwiadzie i uda się go zaskoczyć, itp....

Inny minus Czerwonego Alarmu to nierówność stron. Alianci są, generalnie, lepsi. W miejsce latającego złomu wartego trzy tysiące (patrz: Kirov) mają latającą piechotę za sześć stów sztuka i myśliwce (choć z powodów niewiadomych nienadające się do walki powietrznej, to w zwalczaniu ziemi nieocenione - zresztą z czym walczyć by miały, gdy u ruskich co najwyżej jakieś latające ślimaki). Nieobecność chociażby jakichkolwiek migów u ruskich... pozostawię bez komentarza. A, zapomniałbym - alianci, jeśli o powietrze chodzi, mają w końcu jeszcze helikopter desantowy (za tysiąc, posiadający też na pokładzie słaby karabinek - od biedy możnaby jednak rojem takich maszyn nieco zamieszania zasiać ogniowego). Jeśli więc przeciwnik dobrej p-lot obrony nie ma, to nic prostszego i bardziej wkurzającego od radosnego desantu inżynierów w centrum jegoż bazy (w razie czego wspartych Tanią (która to wcale aż tak tania nie jest - tysiączek jeden, acz zwracający się), gdyby jakieś szariki się walały tam, pomiędzy ogrodzeniami.
Nad przewagą aliancką rozwodzić możnaby się i dłużej (przy czym morze pominę, nie zdarzyło mi się bowiem, jak dotąd, sensownej potyczki okrętowej stoczyć). Jasne, że apokalipsy są ciężko opancerzone, sprawne i umiarkowanie wszechstronne (na wyposażeniu rakiety p-lot posiadając), zasięg ich jednak nieduży... i, przy konfrontacji z chronolegionistami w większej liczbie, ukazją swą kruchość. Zresztą, przy konfrontacji z alianckimi chronosami w większej liczbie praktycznie wszystko swą kruchość i efemeryczność ukazuje - dość, by aliant dobrze ich kontrolował. Zasięg ich wprawdzie niewielki, ruchliwość jednak b.duża i fakt, że wymazywana jednostka nic robić nie może, cokolwiek pomocny.
Naturalnie, ruskie mają Jurijów, co to potrafią obce jednostki (jeden Jurij jedną tylko, na dany czas) przejmować. Ich zasięg jednak również śmieszny jest - i przy konfrontacji z alianckim czołgiem pryzmatycznym (z założenia przeciwpiechotnym i budynkowym oraz relatywnie dalekiego zasięgu) regimenty takich oto wesołych i nienajtańszych dziadków znikają zabawnie wręcz szybko. Jeśli przeciwnik zorientuje się szybko, o co chodzi, to skuteczne ich wykorzystanie niemałego kunsztu (względnie - obstawy) wymaga.

Pomijając już fenomen alianckich miraży - czołgów (nie nadających się, co prawda, do niszczenia budynków) całkiem skutecznie udających na polu walki najzwyklejsze drzewa (których to zazwyczaj pod dostatkiem na planszy). Będąc nieuważnym na większej mapie można w całkiem zabawne zdziwienie popaść, nie mogąc doszukać się wysłanych w jakieś odleglejsze miejsca jednostek.

Inna rzecz... Ruskie nie mają Tańji - czyli kosztującego tysiąc, detonującego budynki i rozstrzeliwującego dziesiątkami wrażą piechotę piechura. Alianci zaś mogą ich mieć do woli (co nieco dziwne, w singlu przecież bowiem Tania jedna tylko, naturalnie, i unikatowa była). W skromnym może geście pocieszenia, o wyprodukowaniu tejże jednostki informuje wszystkich pozostałych graczy osobliwy damski śmiech w głośnikach - do cichych kobiet bowiem Tania nasza, jakby nie patrzeć, raczej nie należy. Swoiste ostrzeżenie, możnaby rzec.

Patrząc na zegar, będzie to chyba na dziś już wszystko. Temat otwarty nadal i kontynuacji zapewne się doczeka jakiejś, krótkiej choćby, jeszcze.
2008.12.14, 1139 _
Felicxo estas maniero rigardi mondon.
(Szczęście to sposób patrzenia na świat.
Happiness is a way of perceiving the world.)


Sentenco perhazarde surrete trovita, en unu forumo - kaj en sia simpleco tre bone trafanta, mi dirus. Cxiu unu momento de nia vivo povas esti gxoja mirindajxo - nur ke ni volu, ke gxi tiel estu.
2008.12.13, 2358 _ Ciche, nienarzucające się piękno. Cokolwiek na uboczu i nie walczące o swoją pozycję - spokojnie sobie będące. Dostępna ogólnie garść dobra, niegdyś stworzona i nadal rozbrzmiewająca.

Sam decydujesz, po co sięgniesz - i jak będzie wyglądał Twój świat.


Mallawta kaj ne sin trudanta beleco. Iel flanke kaj ne por sia pozicio batalanta - nur serene estanta. Gxenerale havebla manpleno de bono, iam kreita kaj ankoraw plu sonanta.

Vi mem decidas, por kio Vi etendos Vian manon - kaj kiel aspektos Via mondo.
2008.12.11, 1351 _ Archiwalnie:
cytat z korespondencji
jednej,
tegorocznej...
Czym jest dla mnie wolność.

Chyba jedną z najważniejszych rzeczy. Czymś, dającym możliwość przeróżnego wzrostu i rozwoju. Możnaby ją też podzielić na zewnętrzną i wewnętrzną... i, jeśli tę pierwszą da się człowiekowi odebrać, tak - przy odpowiednim podejściu - wolnym "wewnątrz", "duchem", można być cały czas, niezależnie od rozwoju wydarzeń. Tak myślę... I pewnie również taką mam nadzieję.

Wolność jest skarbem, którego zazwyczaj nie sposób "do końca" docenić - mając tu na myśli też tę zewnętrzną: mnogość rzeczy, piękna i dobra wszędzie wokoło, czekającego tylko... czy nawet nie "czekającego". Po prostu "będącego" na wyciągnięcie ręki. Ogromna złożoność rzeczy, jakie możemy uczynić ze swoim życiem. Przedziwność każdej chwili i każdej drobinki kurzu. Przedziwność, i przygniatająca Niesamowitość "tego wszystkiego".

Wolność nierozumienia, tańczenia, siedzenia na wzgórzu i gapienia się na trawę uginającą się w powiewach wiatru. Pociągnięcia się za ucho i obserwacji bólu temu towarzyszącego. Z malowniczych rzeczy możnaby dorzucić moknięcie w letnim deszczu - rzecz, którą od jakiegoś czasu staram się zaliczyć co rok, i która zdążyła się dla mnie stać swoistym symbolem lata.

Z tego wypływa też poszanowanie wolności drugiej osoby - skończenie z pragnieniem jakiegoś "posiadania" jej, czy narkotycznego uzależniania swojego szczęścia właśnie od niej (co czasem nie takie oczywiste bywa i miejscami niełatwe).

Wiele pewnie możnaby jeszcze napisać, ale... na teraz niech wystarczy to, co już jest.