Mia amiko vi povas esti - sed se vi transpasxos tiun strekon, kontrawstari vin mi ne hezitos.
Nepluraj ajxoj estas pli lumaj ol revivigitaj revoj.

Neniam subigxu.

konvinkigxi en fino pri sensenseco de viaj streboj
et' dolore
...I taki z tym problem, że głosu donośność zazwyczaj odwrotna do jego wartości.

Rzec by można filozoficznie, że na przekrzykiwaniu się najczęściej nic zyskać nijak nie można - albo bowiem przegrasz skutkiem słabszej siły, albo wygrasz... co pod znakiem zapytania stawi ową wartość twych słów.

I choć opisany stan rzeczy zabawny, to coś jednak w tym chybać jest, tak praktycznie patrząc.
...Świeżo po obejrzeniu Ghost In The Shell 2. Ponownym, przed kilku laty bowiem przydarzyło mi się zaliczyć ten film pierwszy raz z jednym znajomym. Przedziwne, jak mało wtedy z tego filmu wyciągnąłem - wrażenie tamtejsze było przeciętne; ot - że jedynka jakby wyrazistsza, lepsza intuicyjnie.
W tym filmie istotnie, da się... nieco zagubić.
...albo zostać przywalonym do ziemi kalibrem jego faktycznego całokształtu. To coś po prostu niesamowitego, zawierającego w sobie nieco pośrednio traumatyczną wycieczkę w aktualnie hipotetyczną i zabawnie prawdopodobną przyszłość. Nic nazbyt fantastycznego, jak by się tak konkretniej przyjrzeć. Wszystko całkiem racjonalnie.
Co nie działa pozytywnie na rozmiar traumy.

Spróbować poprowadzić konkretnie nieco śmielszą sesję rpg w takim świecie... to byłoby niemałe wyzwanie. Z drugiej strony, czy tak... chłodna rzeczywistość byłaby wystarczająco zapraszająca dla potencjalnych graczy? Gdyby spróbować choć część melodyki tego filmu w narracji swej zawrzeć, to... to zmieniałoby dość mocno naturę samego spotkania.

Brzmi coraz bardziej jak coś wartego próby.

Ta seria może ciebie dotyczyć bardziej, niż byś w pierwszej chwili optymistycznie myślał.

Jest również potencjalnie niebezpieczna dla twojego zdrowia psychicznego itd., ale kto by sobie takimi szczegółami głowę zawracał, doprawdy.
tak to jest, tak to jest
kiedy zaufania nie ma
zapada się świat

tiel jam estas
ke mondo sen fido
disfalas
Podbijanie aktywności celem na najbliższy czas, hai.

W najoptymistyczniejszej wersji dostateczne powodzenie tego założenia zaowocować winno również większą aktywnością i tutaj... tylko ja tak nieprzewidywalny jestem, że samemu mi trudno o swej przyszłości w jakikolwiek sposób relatywnie użytecznie (PRO)rokować. Może przy odpowiedniej dawce alternatywnych środków halucynogennych niemożebność takowego przedsięwzięcia uległaby drobno-uprzejmej redukcji, takowych eksperymentów jednak w planach najbliższo-przyszłościowych jakimś dziwnym zrządzeniem losu nie mam.

Choć znowuż ,,zrządzenie losu" to określenie bardziej pozytywne niż negatywne, i tako średnio w tym kontekście się w sensie poprawności sytuuje...

Nieważne.

Aktualnie trzeba na tymż zapożyczonym laptopie na chwilkę tanki odpalić, by zaliczyć jedną bitwę dzisiejszą i poprzez to swą dzienną wypłatę golda odebrać. Jeszcze parę takich dni na tym urlopie, i będzie można po powrocie całkiem ciekawe eksperymenty zakupowe tamże poczynić, hm hm.

No i kontynuować te mniej i bardziej parszywkowe zaległości lekturowe - znaczy się, nadrabianie tychże. Zaległości, znaczy się. Bo są.
A ja? Aktualnie opuściłem nawet mego ukochanego TF-a. Tak, nie rozegrałem ani rundy od jakiegoś... połtora tygodnia. I nie, głównym powodem tego nie jest LoL (w którym półregularnie zaliczałem ostatnimi dniami średnio jedną / dwie rozgrywki dziennie - głównie z bliższymi / lokalnymi znajomymi).

Głównym i relatywnie jedynym powodem tego jest łut szczęścia, jakiego doświadczyłem zostając zaakceptowanym do grona... hmm... oficjalnych testerów "Świata Czołgów" - gry aktualnie pozostającej w zamkniętej fazie beta, zza naszej wschodniej granicy, i generalnie... relatywnie świetnej.

Krótko i zwięźle: siadasz za sterami swego własnego czołgu. W miarę kolejnych bitew stać cię na ulepszenia do niego i/lub kupno jakiegoś nowego modelu; twoja załoga również zyskuje stopniowo doświadczenie, przyczyniając się do coraz lepszej efektywności ich maszyny. Akcent położony jest na kompromis pomiędzy możliwie daleko posuniętym realizmem / wiernością historyczną, a praktyczną grywalnością i możliwie daleko posuniętą prostotą kontroli.
I tak właśnie jest. Samo poruszanie się i strzelanie jest doprawdy bardzo proste i przejrzyste- do sukcesu zaś niezbędne poznanie możliwości swego czołgu, zgranie z drużyną, i... generalnie możliwie dużo kombinacyjno-taktycznego myślenia.
Hehe. No i stało się - od paru dni mamy już oficjalnie Starkrafta dwójkę. Dostępnego, przynajmniej - nie wszyscy bowiem muszą być aż tak entuzjastyczni wobec blizzardowej ceny stu pięćdziesięciu złociszy polskich nowych. Pomijając oczywiście inne sposoby wejścia w posiadanie tegoż tytułu - któż z nas, czystosumiennych obywateli chciałby przecież splamić się jakimś kraczydłem itp., wchodząc poniekąd w oficjalny konflikt z prawem, itp., itd., etc. (...).

Prócz oczekiwalnej ceny - jest na szczęście lepiej, niżby się wcześniej zapowiadało (choć wiedza to raczej z obserwacji + opinii, nie osobistego doświadczenia). Reakcje publiki zostały najwyraźniej w jakimś stopniu dostrzeżone i - generalnie - estetyka gry, dzięki skromnemu zapleczu finansowemu, została ponoć relatywnie ostatniominutowo dość wydajnie przeredagowana.

Czołg oblężniczy już nie jest "Crucio" - poprzedni wpis zatem niejako się... zdewaluował.

Z pobieżnych obserwacji - mimika twarzy w scenach pomiędzy misjami zaskoczyła mnie szczerze negatywnie. Po Blizzardzie oczekiwalibyśmy raczej intuicyjnie niejako czołowej jakości "filmików" i wszelkich paraklimatycznych wstawek graficznych... zaś właśnie w kwestii animacji twarzy i ekspresji emocji nasz wunderteam jakby niczego się od mego relatywnie ukochanego Zaworka* nie nauczył. Z całym szacunkiem, daleko jest nowym starkraftowym twarzom do poziomu Half-Lajfa dwójki itp.. W porównaniu do swego czasu, prosto zapętlone gadające głowy z Jedynki prezentują się porównawczo - śmiem rzec - znacznie lepiej.

W obliczu RTS-owości tego tytułu wspomniany zarzut można jednak uznać za przynajmniej trochę marginalny i niekluczowy. Mechanizmy grywalności, automatyka i poziom SzI**, etc. - to wszystko już na pierwszy rzut oka uległo w końcu oczekiwanej poprawie (escefałki chociażby potrafią już reperować automatycznie a'la-medycznie wszystko, co jest akurat wokół nich uszkodzone - potrzebę na wskroś manualnej kontroli tychże majstrów wspominam z Jedynki akurat wielce niemiło...).

Na moje bliższe / bezpośrednie zapoznanie się z tym tytułem zanosi się póki co średniawo - pewnie znowu, starym zwyczajem, dołączę do towarzystwa ze stosownym opóźnieniem; bez jakiegoś jednak bólu wewnętrznego czy czegokolwiek tego rzędu. Z obserwacji jednak - tytuł ciekawy i warty zapoznania się z. Tak w skrócie.

_______
* - Valve
** - Sztucznej Inteligencji
Tak aktualnie wyglada model czolgu oblezniczego w SC2...

...a tak -zdaniem dosc sporej liczby osob- wygladac powinien:

Kredu, kara malgrandulo! La Sistemo ja pli bone scias, kio al vi ver' gxustas. Nenio valora estas dubinda. Nur La Sistemo scipovas klare al vi valorajxojn montri kaj al ili gvidi.

Unueco de penso!
Unueco de volo!

One Vision!
One Purpose!
Malpravante koleri vi ne rajtas,
pravante - ne bezonas.

Nie mając racji nie masz prawa się gniewać;
mając ją - nie masz potrzeby.

Z własnego doświadczenia - gdy jestem zmęczony i coś mi ewidentnie nie idzie, wkurzanie się, z reguły, tylko dalej pogarsza sprawę. I nie jest w gruncie rzeczy nawet jakoś konkretnie fajne/przyjemne - co najwyżej bezwładne i samorzutne, blokujące drogę do rozwiązania samego problemu - które to rozwiązanie zazwyczaj dziecinnie prostooczywiste jest, jeśli się tylko ochłonąć i na trzeźwo doń podejść uda.

Szczypta wewnętrznej autodyscypliny i zrazu wszystko się lepiej kręci.

...Kaj ecx se jxus vi ekkomprenus
- tro malfrue jam, bedawrinde.
Moja aktywoproduktywnosc tutaj zaiste nie trzyma sie ostatnio zbyt dobrego poziomu... W dodatku te slowa akurat, pospiesznie, na innej windzie bez wgranych polskich znakow spisuje. Wzorowo jak cholera, nie ma co :p.

W skrocie..?

Na studiach nieco stabilniej i relatywnie pozytywnie. Rowerowo jak najbardziej aktywnie i radosnie. Komputerowo - TF2 chwilowo skosil wszelka konkurencje w dziale gier.

Sam sie zastanawiam co z tym fantem zrobic - jakas jednak harmonie trzeba bedzie wypracowac czy cos tego rzedu (co z czasem powinno sie ulatwic).

Plus, mozliwie najszybciej karte graficzna wymienic. Niska' archaiczna' szybkosc tej aktualnej moglbym jeszcze wybaczyc - ten zlom jednak potrafi losowo, od czasu do czasu, caly komputer zwiesic (tylko przy aplikacjach typowo 3d, na szczescie).

I ze jak? Ze ja obiecywalem jakis wpis o Mrocznej Kolonii..?

No wlasnie. Tak to jest, jak sie z czyms konkretniej zadeklaruje.

Ale, kurde, bedzie.

Tylko nie dzisiaj.

A, wlasnie: muzycznie - pewne odkrycia w ramach wykonawcy dosc znanego w sumie juz - Pendulum. Tja, fala doszla w koncu i do mnie :p.

Ha. Dobra. Wlasnie chcialem wyrazic nadzieje produktywnosciowe, ale - znajac przekornosc mej podswiadomosci - zdecydowanie nie powiem nic. O. Czyny sie licza, nie slowa (w okreslonych okolicznosciach bywa, naturalnie, inaczej / przeciwnie / itp.; wiadomo jednak, o co chodzi (mi tu)).

No. A teraz doladowac bateryjki.

(Ha, ale sie materialu na przerywnikowklejki jutubowe nazbieralo! :p)
A jednak, moje przeczucia i intuicje czasem częściej słuszne bywają, niż bym podejrzewał. I tak - o niektórych grach, jak choćby o Star Controlu II, wolę raczej czytać, niż samemu je przechodzić. I akurat dla tego tytułu jest świetna seria tekstów, opisujących fabułę krok po kroku - jeśli ktoś oswojony z angielskim i chętny poświęcić temu trochę czasu, to wychodzi z tego całościowo całkiem ciekawe opowiadanie SF. Sporo humoru, sporo ciekawych alegorii... Dość soczyście.

I...

...wiosna, da! Rowerowej aktywności słoneczny całkiem początek, krótko mówiąc. Brakowało mi tego te ostatnie parę miesięcy, oj brakowało. No, mądrym zwyczajem jednak nie na brakach należy się skupiać kontemplatywnie (w ogóle bowiem, niekontemplatywnie, może być przydatnie niektóre braki dostrzec i odpowiednie remedia ewentualnie wynaleźć - ah, jakżeż oczywiste, ale wprost powstrzymać się przed tą rozpiską nie mogłem).

Plus, możnaby pewne zaległości w anime wreszcie ponadrabiać, choćby nieco. Mhm...

Odnośnie wpisu o Mrocznej Kolonii zaś, widoczne ponownie zjawisko znane już - że im bardziej coś zapowiem, tym jakoś mi się to magnetycznie w czasie bardziej odsuwa w dal. Tak, przedziwna właściwość, zaiste, zaaaaaiste...

Na koniec, bonusowo? 1) w ramach dedykacji medycznej TF2, 2) może klimatycznie też odrobinę w odniesieniu do wydarzeń końcotygodniowych...
...I bo dobry utwór to jest.


sincereco ne sxirmas de dolor'
bedawrinde
Hm.

Jestem chory (relatywnie pełnoskalowa infekcja gardła, pałętająca się przy okazji okołozatokowo itp. - nic specjalnie ciekawego, za to dość wkurzającego). Spałem jakieś cztery godziny z kawałkiem, do trzeciej trzydzieści buszując niepokornie po coraz to dalszych i bardziej baśniowych rubieżach internetu (o owocach czego może nieco później). I, choć czuję się nieco rozklejony, to ani nie chce mi się leżeć, ani - tym bardziej - spać. Na pisanie mnie wzięło, jakby chyba na przekór wszystkiemu.

Od czego by tu zacząć... hmm...

Technicznie nadrabiając tutejszą mą informatywność, tudzież właśnie zaległości jej bezpośrednio dotyczące - złożyłem oficjalnie jakiś czas temu Trójkę. Żadna wielka to maszyna (choć obudowa akurat spora :P), datująca się ładne parę lat wstecz: P IV 3,20, standardowy giga ramu, z braku laku Ati Radeon 9200 64MB w ramach grafiki.
Zabawne jest to, że wreszcie na tym kompie Carmageddon jedynka chodzi płynnie na -hires. Tak, gra z 1997 roku na poprzednich maszynach datowanych około '99/2000 (rzędu pIII 1000 MHz, 384 ramu) zdecydowanie nie chodziła z idealną ilością klatek na sekundę (zwykły Carma 1 chodził zupełnie akceptowalnie i relatywnie ładnie; dodatek Splat-Pack już miejscami przymulał). Oprócz wysokiej oryginalności silnika tejże gry, było to chybać zawinione tym, że była ona przygotowana do zaawansowanej współpracy tylko z kartami rzędu 3dFX (który to standard, skutkiem różnych perturbacji, został z rynku efektywnie wyparty jakoś około '99/2000 roku).

...Jednym z owoców późnego wczorajszego (choć formalnie/kalendarzowo dzisiejszego już) zasiedzenia w sieci było zaś odnalezienie w końcu pełnej wersji czegoś, w czego demo dawno temu przydarzyło mi się dość zacięcie z jednym znajomym (podówczas imć Kenem) grać. W skrócie - bardzo prosta, pseudo-3d strzelanka pojedynkowa, w pewnym sensie podobna do Liero (w sensie grania w dwie osoby na jednym komputerze - brak tu jest, tak samo jak i tam, obsługi sieci).
W dalszym skrócie - gra działa na ikspeku bez zastrzeżeń i nadal jest całkiem sensowną propozycją na wypadek wizyty znajomego jakowegoś i chęci zmierzenia się w czymś w realiach jednomonitorowych. Link do strony autora owej gry tutaj, ona sama zaś dostępna jest tu.

Kolejna ciekawostka, i zarazem owoc wczorajszego szpukowania?
Star Control. Pewnie mało komu znany tytuł, wokół którego już od jakiegoś czasu orbitowało luźno me nieśmiałe zainteresowanie... i do ściągnięcia którego ostatecznie zmotywowała mnie wyrywkowa lektura tego, cokolwiek pieczołowicie napisanego opisu gry el komeco gxis fino. To coś, jak z Mechłoriorem niegdyś - sugestia tłukąca się od czasu do czasu po mym umyśle, napotykająca jednak pewną nieśmiałość jakby.

Zabawne, że drobniusieńkie - wspomniane wcześniej - Tumble Bugs i powyższy SC mają ze sobą pewną istotną wspólność: możliwość pojedynku z drugą osobą na jednym komputerze (przy czym SC3 ma porównawczo dużo lepszą już grafikę, większy realizm, obsługę sieci... za to, jednak, mniej pewnej jajcarskiej prostoty, którą na wskroś przesiąknięte jest TB :P).

Następny wpis o Mrocznej Kolonii - winien go jestem już od jakiegoś czasu w końcu.

W kontynuacji fabuły z ostatniego wpisu, skrótowy opis przetestowanych programów, chronologicznie.

Active@ Boot Disc
- do dupy. Skanował 10 godzin tylko po to, by odnaleźć masę pokrętności - i między tymi pokrętnościami właściwie istniejące, zagubione partycje. Odnalazłszy je jednak, nie potrafił ich w żaden sposób przywrócić / wpisać o nich info do rejestru, wyświetlając same błędy. Porażka na całej linii.

Partition Find and Mount - leciutki program. Szybko przeskanował dysk i dał opcję tylko podejrzenia odnalezionych partycji windowych, opcjonalnie zgrania ich zawartości (gwoli bezpieczeństwa są one udostępniane jako ,,tylko do odczytu"), i to jednak z ograniczoną prędkością - 512 kB/s, by zasugerować delikatnie zakup pełnej wersji programu.

TestDisk (6.11.3) - program jeszcze lżejszy; menu dosowe nawigowane klawiaturą. Dużo opcji i dużo możliwości, wraz z odzyskiem skasowanych plików itp.. Mnie jednak interesowało tylko przywrócenie mych zagubionych partycji - dokładniej zaś wpisanie ich na nowo do MBR-u - i z tym program poradził sobie błyskawicznie, skanując całość dysku twardego w dosłownie kilka sekund (160 GB), następnie dając opcję wpisu odnalezionych partycji z powrotem do rejestru (a znalazł przy tym również i stare pingwinowe, na których akurat mi w tym momencie nie zależało) i grzecznie informując, że by zmiany zostały wprowadzone w życie, potrzebny jest restart maszyny. Po uczynieniu wedle zalecenia wszystko magicznie pojawiło się z powrotem dokładnie tak, jak się pojawić miało.
Program da się odnaleźć w sieci i jest już również na chomiku mym - całe, zawrotne, 1,5 megabajta. Dostępna w sieci również wersja linuksowa. (Program odnaleziony dzięki serwisowi ,,dobreprogramy.pl", który to przynajmniej jasno, w tabeli swych zawartości, pokazuje, któy program jest w istocie demkiem, a który wersją w pełni darmową.)

System Shock.

Metaforycznie. Eksperymentalne użycie fixboot-u z windy 2000 na nieudanej reinstalce windy xp wywaliło w cybernetyczną otchłań całą tablicę partycji, pozostawiając po sobie jedną o typie ,,nieznanym" i nazwie dość radośnie hieroglificznej.
Aktualnie w toku drobiazgowa próba odzyskania zawartości dysku: ukończone 47 giga na 149 całości (po jakichś dwóch z kawałkiem godzinach działania).

Kolejna nauczka, by nieco sumienniej robić kopie zapasowe...

= = =

Aktualnie jest jakieś osiem godzin później (22:22, wtedy - 13:59), a ja przekonałem się, że wejście w pomoc owego programu reanimacyjnego zwiesza go terminalnie - fakt potwierdzony dodatkowym eksperymentem. Po raz pierwszy odkryłem to jednak, gdy program odwalił już całą robotę i był gotowy do zapisania swego dzieła.
Skutkiem tego aktualnie leci od zera, a ja spadam sie przespać. Właśnie skończyłem oglądać 1971-rocznikową Andromedę - niegdyś widziałem toto od połowy w telewizji, choć... z perspektywy dzisiejszej, to było to chyba już ładnych parę lat temu... A generalnie dobry film.

I tak na rano powinienem mieć 100%.
(,,rano" = +/- 9)
Mały Niemały powrót do AVP2 i jego głównej modyfikacji, zwanej AJL modem (którego zdecydowanie polecam i na dalsze akualizacje którego żywię, wraz z w miarę liczną grupą innych człowieków, skromne nadzieje).
Nie miejsce i moment na kompleksowy opis zmian leżących u fundamentu tejże modyfikacji (choć w sumie mógłbym tu coś takiego zredagować w umiarkowanie bliższym czasie...); dość rzec, że jest... względnie realistyczniej i generalnie - moim, wysoce subiektywnym zdaniem - o wiele lepiej. I da się w toto grać po sieci - w czym głównopomocną rolę odgrywa Iksfajer.

...I prosta radość ze świeżo na nowo odkrytej wolności w swobodnym bieganiu i skakaniu po ścianach, sufitach i jakichkolwiek powierzchniach, jakie się nawiną. Do tego stopnia, że potencjalne pomysły na nowy AVP2-owy poziom intuicyjnie skupiają mi się wokół kryterium, by stworzyć pole do możliwie najfinezyjniejszego wyszalenia się obcym.
Technicznie zaś - w najbliższym czasie zapowiada się nieco zachodu z lokalną rotacją dysków twardych, i wynikających z tego reinstalacji systemowych. Coś jak przedwiosenne porządki.

...plus link do czegoś świeżoobejrzanego.

unu nur ,,de vi" mi deziras
kreskadon
Tak, zaiste, doświadczenia mniej i bardziej bliskie czasowo wydają się dość jednogłośnie wskazywać na moją cokolwiek obniżoną tolerancję... lub może inaczej: ,,zdecydowanie podwyższoną wrażliwość/podatność" na używki typu kofeinowego i im podobne: patrz różne pochodne plusz-aktiwów, jak również pozornie niewinne kawy zbożowe.
Przy czym reakcja organizmu nie należy do tych przeze mnie pożądanych: generalna trudność z pewnym wyluzowaniem się, uczucie lekkiej trząśliwości wewnętrznej przekładające się częściowo na widoczną motorykę ciała (nie jakoś jaskrawo, niemniej dostrzegalnie)... Generalne pobudzenie, sztuczne jednak - i w swej sztuczności intuicyjnie negatywnie intruzyjne.

Podobny efekt po spożyciu większej ilości czekolady, o czym zdarzyło mi się już tu wspomnieć niegdyś.

I przekłada się to na inności; dla przykładu - unikając nadmiaru soli przez pewien czas, stopniowo maleje we mnie untuicyjne zapotrzebowanie na nią i skłonny mogę być do uznania za przesolone czegoś, co jeszcze niedawno uważałem za takie w sam raz, do potencjalnego doprawienia.

Wchodząc na taką drogę Umiaru można rzeczywiście odmienić sobie percepcję wielu rzeczy... i docenić, chociażby, bardziej pierwotny smak czegoś, nie jego brutalnie maskaradowo przyprawioną wersję.

Przy czym, dodatkowo analitycznie: takowy środek pobudzający, spełniając swe definicyjne zadanie, nie gwarantuje podtrzymania naturalnej bystrości myśli. Aktualnie*, na przykład, nadal nie chce mi się spać i nie odczuwam bezpośrednio jakiegoś konkretnego zmęczenia, jestem jego jednak świadom widząc pewien spadek kondycyjny - tak (właśnie) umysłowy, jak i (wspomniany) prostomotoryczny, widoczny w słabszej precyzji w choćby tak bezpośrednio teraźniejszochwilowym pisaniu na klawiaturze.

Przy czym senność zaczyna się, powoli, pojawiać - osobliwie mieszając się z owym sztucznościowym pobudzeniem i bardzo stopniowo je wypierając. I tak, najwyższy chyba czas na chwilę nocnego odjazdu.

[* - będąc pod wpływem rozpuszczalnomusującego środka pluszobodobnego, około trzy i pół godziny po spożyciu]

griza mantelo de fumo cxirkawe
morto ekstere - kaj sono, jen, nova
de vento
Perdo de paco estas malvenko.
Utrata pokoju to klęska.
Mała zmiana zdania: Tyberiańskie Słońce jednak nie zasługiwało na pełnoprawną reaktywację w takim stopniu, w jakim miałem nadzieję, że zasługiwać będzie, patrząc z tamtego miejsca w czasie i z tamtej sytuacji, i doprawdy przedziwne konstrukty zdaniowe wyjść człowiekowi potrafią, gdy na przekór wszystkiemu nie zdecyduje się na przeredagowanie patologicznie rokującego zdania, tylko podąży dalej - trudno rzec, że z nurtem, bo już jakby pod wiatr niejako. Nieważne.

Powód? Prosty. Inteligencja jednostek.

Ileż to cudów się naczytałem niedawno, choćby o rzekomych magicznych skutkach postawienia danych oddziałów na straży - jakoby chociażby inżynierowie mieli automatycznie reperować czerwonopaskowe budynki sojusznicze wokół, wraże zaś automatycznie przejmować i spieniężać.

Sprawdzone. Nie działa.

Poza tym drugi, zresztą właśnie przesądzający o zniechęceniu problem: niechęć wojsk do atakowania wrogich budynków (z dużą niechęcią potrafią wprawdzie ostrzelać wieżyczki ich zaczepiające - chwała im za to, alleluja). Na skromnej wielkości, praktycznie odciętą od surowców bazę wroga posłane zostały dosłownie legiony (proporcjonalnie) hołoty zmotoryzowanej (patrz infanteryjne oddziały pieszo - rakieteryjnie - scyborgizowane, wsparte cztero i trójkołowymi wózkami o odpowiednim uzbrojeniu liczącym się generalnie jako wsparcie). Baza przeciwnika? Skromna niezwykle. Ale - ba. W około sześć wieżyczek lekkich strażniczych wyposażona, plus zdecydowana motywacja do natychmiastowej odbudowy którejkolwiek z nich, jeśli tylko miałaby niefortunnie ugiąć się pod ostrzałem.Wobec automatycznego dowodzenia komputera, legiony tępych żołdaków wyposażonych jedynie w garść niedopracowanych skryptów obronno-zaczepnych padały, po prostu, plastycznie, pokosem.
To było bardziej niż żałosne.

Mógłbym wybaczyć tępe żniwiarki zjeżdżające do rafinerii na drugim końcu planszy. I pewnie wiele innych rzeczy, jeszcze. Ale nie tępoautystyczne wojska. Dość mi tego, dość już w Łorkrafcie drugim było (dwóch piechurów stoi kratka w kratkę obok siebie. Do jednego z boku podchodzi orku i zaczyna radośnie napierdzielać. Skutkiem pecha i gorszego uzbrojenia piechur ginie. Zadowolony i spełniony orku idzie dalej; kompan piechura dalej radośnie podziwia krajobraz. W jego idealnym świecie nic złego nie miało miejsca - najprawdopodobniej nawet trupa swego ziomka nie ujrzy na oczy, ten bowiem przed jego obrotem doszczętnie rozłożyć się zdąży (jak to miały w zwyczaju ciała z WC2)). Nie chcemy powtórki.

Ze złego jednak często dobro da się wyprowadzić; tak też i tym razem - uczucia moje do Anihilacji Totalnej umocniły się przynajmniej ^^. Ta, i może przy okazji tego skoku aktywizacyjnego dotworzę wreszcie jakiś opis jednostki kolejnej...
Z innej klasy kreatywności jednak, oto ujęcie z - w tamtej chwili jeszcze niedokończonej - fazy małego eksperymentu koszulkowego. Aktualnie znaczki na obydwu ramionach już są, tylko przód czeka potencjalnie na jakoweś wypełnienie...
Po głowie obija mi się też zaduma nad jakąś bardziej czaso-efektywną metodą wprowadzania takich zamysłów plastycznych w życie... To jednak raczej odleglejsze snucie.
Mała druga szansa dana Tyberiańskiemu Słońcu, z powodzeniem - mgła wojny możliwa do włączenia działa całkiem przyzwoicie, względnie normalnie/dobrze. Dotychczas był to dość spory argument przeciw temu dziełu... (Całość naturalnie z dogranym Fajerstormem - ergo jednostki zyskują doświadczenie w rozsądnym tempie, i... głupie dżi di aj ma swoją nową artylerię, da.)
Może powinno się toto doczekać jakiegoś większego kawałka miejsca tutaj. Póki co zostaje niecierpliwość, by przetestować całość z innym człowiekiem... Sumarycznie to kawałek porządnie taktycznej strategii, trudnej do porównania z (zabawnie chronologicznie późniejszym) Czerwonym Alarmem Drugim - o którego wadach i dysonansach było już tutaj niegdyś nieco.