A nie mówiłem, że się rozczarujesz. Który to już raz tak samo... W tobie jest odpowiedź i to tam pomoc ukryta. Tylko weźże się wreszcie za trzeźwiejsze myślenie, a nie idziesz na autopilocie i się obijasz o cokolwiek, co się tylko nawinie. Nie tak, nie tak... Skoro ja daję radę, to ty też możesz, nawet mając na uwadze wszystkie drobne różnice. Więc już - raz, raz; zbierasz się i kroczysz naprzód. I włącz wreszcie to pieprzone myślenie. Trochę szczęście dopisze, to jeszcze coś z ciebie będzie...
No więc zdarzyło mi się dzisiaj być na reklamowanym ostatnio tu-i-ówdzie Dragonbolu fabularnym. Streszczając wrażenia w jednym zdaniu - film to z paroma dobrymi przesłaniami (jedność osobowa, harmonia; to, że normalność jest przereklamowana (jak i parę innych rzeczy razem z nią)... i znalazłoby się pewnie coś jeszcze); zabawny sam w sobie, tym bardziej patrząc pod kątem wierności oryginałowi. heheh. Równie dobrze możnaby film ten uznać za przykład niewierności, i to skondensowanej. Historia jest jakby przeglądowym zlepkiem różnych motywów zwykłej zetki, opisując w... wysoce alternatywny (jak i nieco pospieszny) sposób całą tak zwaną imprezę z pierwszym wejściem na scenę jegomościa imieniem Piccolo związaną. I, jeśli by ktoś na to miał nadzieję...

Nie ma Vegety.

Mestre Kame też - swoją drogą - jest, ale jakby nie do końca... Taki do siebie niepodobny i przez parę detali ledwie rozpoznawalny. Mistrzem Roshi go nazwali tutaj, czy mnie pamięć nie myli..?

W pseudownikliwą analizę bohaterów jednak tutaj zanurzać się raczej zamiaru nie mam. Zbytniego, znaczy się. Miło się oglądało, generalnie, w towarzystwie pozytywnym jednak też. Kolorystyka filmu ładna, estetycznie zrobiony porządnie - jak dla mnie, przynajmniej (pomijając może facjatę Piccolo... arrrgh... bolało).

Przy tym wszystkim zaznaczam, że jestem w mej ocenie/odbiorze bardzo delikatny i tolerancyjny. Łatwo przychodzi mi wyobrazić sobie samorzutnie namnażające się recenzje mniej-i-bardziej skrajnie negatywne. Punktów zaczepienia potencjalnych cała masa. Jest jednak w tym filmie coś w prosty sposób pozytywnego (w tym wspomniane przesłania-względnie-głębsze) i - jeśli nie idzie się nań z jakimiś konkretniejszymi oczekiwaniami i ma nieco zdrowej tolerancji w sobie - można całkiem miłą garść tejże pozytywności z niego zaczerpnąć.
By dogłębnie być sobą i cieszyć się właśnie tym, kim się jest. By nie bać się być szalonym i innym. Na przykład.

Właśnie, zapomniałbym - oto małe coś w ramach anglojęzycznej ciekawostki deserowej, dzisiaj również przeze mnie obejrzane. Niestety los chybać ten sam, co Fajerflaja, tę produkcję spotkał... tylko w tym wypadku po pierwszym odcinku. Sam w sobie świetny jednak i kompletny względnie.

Poniżej klip plus niewierne tłumaczenie spontaniczne doń. Zaleca się serwować razem. Można lekko przygrzać.

świat sie jara
świat sie jara
świat sie jara
i jest za blisko gara

świat sie jara
świat sie jara
świat sie jara
mrug i zostanie para

jara - świat sie ja-
ja- jara - świat sie
ja- ja jara
mrug i zostanie para

blisko - za,za,za,za blisko
blisko - jesteś za blisko gara
blisko - bli-bli-bli-bli-blisko
blisko - cały świat twój sie jara

taki żeś piękny
taki żeś piękny
taki żeś piękny
więc dlaczego żeś martwy?

trzy-dwa-jeden-zero


[obrazek po prawej zapożyczony z tej strony]
Drżyjcie, użytkownicy dróg toruńskich! Od dnia dzisiejszego - półoficjalnie i w ograniczonym zakresie godzinowym wprawdzie - dołączam do elity siejącej grozę i spustoszenie na każdym skrzyżowaniu - zwłaszcza na tych bez światełek, choć to niemalże różnicy nie robi, hehehehe - czy nawet odcinkach drogi prostej (prostość wszak czymś względnym jest i na pewnych poziomach percepcji wygiąć się może do punktu przeciwnego niemalże swej pierwotnej naturze).

A już szczególnie niech Cię Pan Bóg Dobry broni przed wychodzeniem na pasy jakiekolwiek przy nadciągającej elce. Pamiętaj, to zawsze (a przynajmniej w najbliższej przyszłości) mogę być ja...
Nie pisze się wpisów po spożyciu, ten jednak krótki ma zamiar być. Póki jeszcze nie śpię, jest dobrze. A zasnę chyba wieczora tego nad wyraz prędko. Nawet wliczając to, że nie do końca lubię zbyt prędkie zasypianie. To jednak zupełnie odrębny już temat - w ramach swej odrębności przynajmniej, znaczy się.

Prace nad stronką Toruńskiego Sztabu Taktycznego TA winny jutro posunąć się nieco do przodu. Aktualnie, po prostu, nie było czasu. Choć aktualnie do teraźniejszości się odnosi raczej. Rozumiesz jednak, drogi czytelniku, raczej, że chodzi tu o przeszłość bezpośrednią, by tak uproszczeniowo to ująć.
W międzyczasie? Pierwsza faza dalszej kreatywności koszulkowej - a to również w ramach Totalnej Anihilacji. Skończyłem praktycznie drobne poprawki nad jednym znaczkiem graficznym, dalej czekać będzie jednak zadanie ambitniejsze nieco i mniej odtwórcze już - trochę plastycznej kaligrafii obejmując. Na pewno będzie zabawnie, może jednako być również i całkiem ciekawie w sensie rezultatu. Najbliższe eksperymenty mają - w zamierzeniu przynajmniej teraźniejszym - obejmować koszulki czarne.
Starym zwyczajem jednak lepiej nie uprzedzać faktów słowami nazbyt - w tym względzie zatem gadatliwości wystarczy na teraz.
Uważać z czekoladą. Dziś nieco - eksperymentalnie, możnaby rzec - przedawkowałem gorzką, spożywając tabliczkę (100g chybać) na raz, na żołądek niezupełnie pusty... i dopiero przechodzi mi jej działanie. Tak jak to znajoma ujęła, człowiek może się przy takiej niezupełnie odpowiedniej ilości niczym naćpany poczuć. Dziwnie przeładowany energetycznie, jakby. I takiego mniej więcej stanu doświadczyłem. Niekorzystne to jednak uczucie, generalnie - jakby ciśnienie człowiekowi niezdrowo skoczyło, i jakieś remedium musiał odnaleźć - ruch zintensyfikowany, bieg, pompki, cokolwiek. I mimo umyślnego wysiłku stan taki mija często opornie. Jakby nie dało się zrzucić tego z siebie. Nieprzyjemne nieco.