Za namową innego znajomego kolejne podejście do Frispejsa dziś, w ramach skromnych aktywności polanowych. Zdecydowanie wdzięczny za to jestem - zabawy było sporo i na nowo uświadomiło mi to wartość zawartą w tym tytule. (Jedyny problem w bardziej zasadniczym ogarnięciu całej tej zawieruchy dziejącej się wokół statku... z czym dość bezpośredni związek ma lepsze opanowanie tamejszej rozległej cokolwiek klawiszologii i jakieś sensowniejsze uporządkowanie jej.)

Frispejsowego natężenia emocji nie wytrzymała jednak - uwaga - moja dwójkowa karta muzyczna. W pewnym momencie zamiast zwykłych dźwięków zaczęła wydawać z siebie zdawkowe ni to piski, ni bipnięcia czy pomruki... by po (średnio długiej) chwili zgasnąć zupełnie. W menedżerze urządzeń windy (98) widoczna jej pozycja, w praktyce jednak w formie nieskasowanego cienia po obiekcie co był, a go już nie ma. Restart bezskuteczny - na całej linii cisza, dla programów wykrywających osprzęt urządzenie to formalnie przestało istnieć.

Na pocieszenie jest jeszcze na owej dwójce karta muzyczna na płycie głównej - nie najniezawodniejsza, ale jest; ino sterowniki wgrać.
1. Jest Freeman's Mind 12 i 13!!

...no tak. Jeśli ktoś z was jakimś dziwnym trafem nie zna tej serii, to w skrócie: znasz Half-Lajfa? Te kreacje zatem to ni mniej, ni więcej, tylko właśnie ów ha-el przechodzony od początku (i oby do końca) i - co najważniejsze - wzbogacony o monologi wewnętrzne głównej postaci, czyli wszelkie dygresje, jakie wysoce neurotyczny mózg szanownego Gordona Freemana generuje przemierzając kolejne korytarze ściśle tajnych instalacji wojsko... hmm... naukowo-wojskowych, z priorytetowym pragnieniem jak najszybszego ich opuszczenia jakimkolwiek wyjściem, które nie byłoby kompletnie zaminowane lub pod intensywnym ostrzałem kawalerii powietrznej oddziałów... ratunkowych.

Tu zatem link do odcinka pierwszego, z którego da się łatwo nawigować przez całą resztę poprzez listę po prawej.

2. Tja. Jest parę rzeczy, które o miejsce w punkcie drugim pokłócić by się mogły, jak by tak lepiej spojrzeć.

Mhehehehehehe - właśnie jedną ścieżkę z WWP w jutubie sobie zapuściłem, i - przez otwarte okno - z pierwszymi kilkunastoma sekundami utworu świetnie zgrało się odległe trąbienie pociągu, idealnie pasujące w tonacji i klimacie. Ileż to perełek przydarza się cały czas, jeśli się tylko - właśnie, lepiej spojrzy...

Zatem niech będzie: numer dwa, to Ponowne Odkrycie Przeze Mnie Starych, Dobrych Robali. Nie bez zasługi Filipa akurat, który to zasugerował by - akurat w tym przypadku Worms: Armageddon - wziąć na multiplajerowy celownik hamakowy. I właśnie dzięki temu jednemu niedzielnemu wieczorowi gra, przy której spędziłem dość sporo czasu niegdyś samotnie, nabrała zupełnie nowego, świeżego i bardzo pozytywnego Blasku.

Grając samemu można, naturalnie, mieć przy tym tytule sporo frajdy - podejmując się kolejnych wyzwań, awansując w defmaczowych rangach, itd.... Komputerowy przeciwnik nie może się jednak, także i tutaj, w najmniejszym stopniu równać z żywym. Jest przewidywalny, to raz (dzięki czemu gry w najwyższej randze elite, podczas których na około 14 robaków wroga ma się dwa własne, wcale nie są tak trudne do wygrania); korzysta z bardzo ograniczonego wachlarza broni, to dwa. Plus jeszcze trochę podpunktów - naprodukowywać ich tutaj jednak nie ma chyba zbytniego sensu.

Grając we dwójkę również, w praktyce, bywać może różnie - przynajmniej w moim przypadku dość często odbywało się to na zasadzie pokazywania tej gry komuś średnio wtajemniczonemu, czytaj - nie nadającemu się w danej akurat chwili na sensowniejszego przeciwnika do pojedynku. Zdarzyło się kilkakroć zagrać i w trójkę, wtedy jednak albo ja byłem jeszcze zbyt słaby i duch rywalizacji we mnie zbyt nikły (sięgając pamięcią do jednej potyczki z kumplem i bratem starszym tegoż kumpla - graliśmy wtedy w jedynkę jeszcze, i było to... ho-ho, chyba około roku '97...), albo generalnie motywacja pozostałych graczy do grania akurat w robale była cokolwiek średnia (w tym przypadku już część druga, około roku 2003/4, jak sądzę, i z inną ekipą zupełnie).

Więc, tak na serio, moja pierwsza poważniejsza rozgrywka miała miejsce, pomimu upływu tylu lat, dopiero... przedwczoraj.
I było to, po prostu, coś świetnego. (Streszczając przebieg - remis 1:1; dwie pierwsze rundy to wygrana raz moja, raz Filipa, wynikiem trzeciej zaś remis.)

Trochę osobliwie porównując...

W Totalnej Anihilacji mamy wojnę. Cała masa opcji, spore pole bitwy do objęcia uwagą, od groma okazji do popełnienia błędu, zapomnienia się, nienadążenia, zaskoczenia przeciwnika, zabłyśnięcia ekonomią, oryginalnym zagraniem, atakiem z kilku stron naraz, postawieniem ciężkiej artylerii z eskortą zakłócacza radaru tuż pod bazą wroga, itd, itp., (...).
I w żadnym razie nie mówię, że mi to mniej pasuje. Nadal jestem zdecydowanym i wiernym fanem TA i nadal plasowałoby się ono w ścisłych okolicach szczytu listy... gdybym takową miał.

Robaki po prostu
bardziej przypominają szachy.

Tu pole bitwy jest relatywnie małe i skompresowane - za jednym rzutem oka widzi się kto gdzie dokładnie jest, wszystko ma się jak na dłoni. Wszystko jest bardziej w skali mikro. Wszystko jest też mniej schematyczne, trzeba co sił kombinować: jaki ruch będzie najlepszy, jak najbardziej zaszkodzić robalom wroga jak najmniej wystawiając się przy tym na strzał... Dużo intensywniej czuje się samą rywalizację, samą istotę meczu.

No i same robale są jakoś dużo bliższe, z całą swoją naturalną pozytywnością. Od całości bije po prostu subtelne, kameralne ciepło.

Tak, i teraz wplata się samorzutnie w fabułę punkt trzeci - czyli kwestia senności aktualnej, jak i podobnych właśnie warunków biometeo w ostatnich dniach. To jednakowoż punkt mało kreatywny i raczej z serii nawijaniaopogodzie, w tym miejscu zatem jego koniec. Przed dopisaniem ce-de-enu na końcu wróćmy na chwilę jeszcze do dwójki, gdzie czeka drobna...

...kwestia techniczna -

- czyli która wersja robali? Jak wcześniej bowiem napisałem, z Filipem zaczęliśmy od zasugerowanego przez niego Armageddonu, do dyspozycji zaś - w chronologiczności - czysta dwójka, ów A., i World Party... i, w skrócie, właśnie do tegoż ostatniego tytułu mam zamiar mego znajomego aktualnie przekonać. Nie czas tu akurat i miejsce na szczegółowe porównywanie tych trzech cokolwiek podobnych do siebie części. Grunt w tym, że ta ostatnia jest - logicznie rozumując i faktycznie patrząc - generalnie najbardziej dopracowana i z największymi możliwościami (może oprócz edytora broni, który to unikatowo rozbudowany tylko w czystej dwójce był). Z tejże części również wejściówka na koniec:

W ramach przerywnika. Opcja umieszczania tegoż akurat klipu na www została wyłączona, skromny sam odsyłacz zatem tym razem.
Scorch - wersja całkiem przyzwoicie wierna oryginałowi. I grywalna po sieci: wystarczy wybrać na stronie głównej, po lewej, odpowiednią rozdzielczość (zalecana 1024x768, rzadko kto bowiem ma aktualnie mniejszą ustawioną na swoim monitorze, a żadnego spowolnienia przy większym wymiarze się tu w praktyce nie czuje), wpisać swój pseudonim (w razie "niku tymczasowego" - kliknąć na [guest], można też swój identyfikator zarejestrować - prosto i szybko, nawet bez konieczności jakiejś weryfikacji pocztowej).

W trzecim polu [game password] należy wpisać hasło gry, do której się dołącza - jeśli żadna o takim haśle nie istnieje, to spowoduje to założenie nowego pokoju z takim właśnie hasłem. Do takich zahaślonych gier trzeba się, naturalnie, za pomocą medium jakiegoś jakoś umówić.

Jeśli zaś pole [game password] pozostawi się puste, to albo dołączy się do założonego przez kogoś otwartego pokoju, albo - jeśli w danym momencie żaden taki bezhasłowy pokój nie funkcjonuje - spowoduje to założenie go, mianując automatycznie osobę zakładającą jego gospodarzem.

W praktyce, graczy nie ma aktualnie na serwerze tak wielu, by zakładanie pokoi z hasłem było potrzebne - zazwyczaj w końcu chce się zebrać raczej większą, niż mniejszą, drużynę i jak dołączy się ktoś oprócz ludzi umówionych, to tylko jeszcze więcej zabawy i radochy jest dzięki temu.

W razie czego można również grać przeciwko komputerowi (z lub bez innych graczy); jedyny dobry argument jednak, jaki by mi się nasuwał na myśl, za graniem wyłącznie przeciwko komputerowym botom, to zapoznanie się z obsługą gry i broniami.

Jeśli więc pasuje ci taka rozrywka w klimacie retro, to pozostaje serdecznie zaprosić. Jest to gra, która może być miłym przerywnikiem lub tłem dla innych czynności; może też, jednak, całkiem skutecznie wciągnąć na dłużej. A, właśnie, zapomniałbym - podczas walki (która jest, naturalnie, turowa i bez limitu czasowego) można w bardzo łatwy sposób rozmawiać z innymi jej uczestnikami. Pod tym względem może takowa rozgrywka służyć również za czat - którego jedyną wadą może być to, że wypowiedzi po chwili znikają (kto wie jednak, dla kogoś może to być zaleta - rozmowa nabiera większej dynamiki i naturalności, bez żadnego archiwum).

Egzamin na prawo jazdy - teoretyczny i praktyczny, w tym samym dniu, ustawione na zaraz po sobie. Materiał z teorii przepracowany po wielokroć i raczej dobrze - jeśli nie 100%-dobrze - opanowany. Dzień wcześniej wykupiona dodatkowa jazda z ośrodka. W dzień egzaminu kolejna powtórka teorii, by móc się czuć możliwie jak najpewniej. Jadąc na rowerze do WORD-u (Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego, lokalne centrum egzaminacyjne) niemalże brak stresu wewnątrz. Generalnie pozytywne i optymistyczne nastawienie, jak to często mam w zwyczaju.

Paręnaście minut czekania przed salą na wypisaną na kwitku-zaproszeniu czternastą piętnaście. Wśród zgromadzonych ludzi wokół atmosfera raczej obniżonej gadatliwości. Niektórzy spięci nieco bardziej, inni - przynajmniej na oko oceniając - mniej.

Wyczytany do zajęcia swego miejsca średnio w trzech czwartych listy, jako że kolejność alfabetyczna. Egzaminator nieco bardziej krępej budowy ciała, coś koło pięćdziesiątki chybać. Przyjazny, względnie sympatyczny. Objaśnia pobieżnie funkcje potrzebnych nam w najbliższej chwili przycisków, potrzebnych do tzw. egzaminu próbnego, mającego oswoić użytkownika z mechaniką testu - żadnej klawiatury ani myszki bowiem, tylko konsoletka z przyciskami paroma. Pada pytanie o dwufunkcyjność przycisków "Poprzednie/TAK" i "Następne/NIE" - którą to egzaminator obiecuje wyjaśnić w odpowiednim momencie, gdy zajdzie potrzeba.

Taktyka łopatologicznego krok po kroku. W porządku zatem. Trzymajmy się procedury, słuchajmy na żywo dochodzących objaśnień - może wszystko będzie w porządku. Emocje cały czas na całkiem kontrolowanym poziomie, opierające się nawet próbom destabilizacji przez wszędobylsko na ekranie rozmnożone słowo EGZAMIN.

Chwilę później kolejne komputery wydają z siebie podobnej tonacji, krótki pisk, zmieniając wyświetlanie z ekranu powitalnego na planszę weryfikacji danych personalnych. Wszystko w porządku, wszystko się zgadza... tylko imię jedno wpisane, nie dwa - choć nazwa rubryki brzmi wyraźnie imiona. Nic to jednak poważnego, jak rzecze egzaminator uspokajająco - drugie imię ponoć w bazie danych jest, ino w tym polu przedegzaminacyjnie się jakoś magicznie nie wyświetla.

W porządku więc - żadnych pytań na sali; ekran zmienia się na inny: oto nasza oficjalna próba generalna. Czas sprawdzić działanie pięciu na chwilę bieżącą niezbędnych przycisków, idąc za poleceniem egzaminatora. Działają, większość jednak wymaga nieco silniejszego przyciśnięcia - pewnie za sprawą zużycia, czy czegoś w tym guście. Niedługo trwa nasza badawcza beztroska - egzaminator sugeruje by kończyć już, ZATWIERDŹ klikając. Palec więc polecenia słucha, ekran zaś w odpowiedzi pytanie wyświetla; padają słowa od nadzorcy naszego by, w razie takiego właśnie zdarzenia, ZATWIERDŹ jeszcze raz przycisnąć. W tej samej chwili intuicyjnie już palec dwufunkcyjny przycisk Poprzedni/TAK klika. Korekta jednak, nie tak być miało; jasno tylko o ZATWIERDŹ mówiono - ruch ręki szybki, dwakroć dla pewności ów przycisk właściwy w mig wciskającej. Wzrok pada na ekran...

...który to raport przedziwny przedstawia. Oto żeś bracie, nie tylko swą próbę - lecz wraz i egzamin państwowy zakończył, w ułamku sekundy swój brak odpowiedzi na pytań osiemnaście zgrabnie zatwierdzając.

I próżno się burzyć czy pomocy szukać, gdy braku uprawnień paraliż powszechny. Do okienka, robaczku, wpłać na termin nowy - i zwrot twych pieniędzy wybij sobie z głowy; wszystko oficjalne i swsząd zatwierdzone, sto czterdzieści złotych już w maszyny trzewiach, dawno przemielone - a jeśli nie, nawet, to między te tryby - jeśliś mądry trochę - chciałbyś rękę wsadzić?

Carmageddon - mała galeria obrazów zebranych;
kliknij "czytaj dalej", by rozwinąć...