1. Jest Freeman's Mind 12 i 13!!
...no tak. Jeśli ktoś z was jakimś dziwnym trafem nie zna tej serii, to w skrócie: znasz Half-Lajfa? Te kreacje zatem to ni mniej, ni więcej, tylko właśnie ów ha-el przechodzony od początku (i oby do końca) i - co najważniejsze - wzbogacony o monologi wewnętrzne głównej postaci, czyli wszelkie dygresje, jakie wysoce neurotyczny mózg szanownego Gordona Freemana generuje przemierzając kolejne korytarze ściśle tajnych instalacji wojsko... hmm... naukowo-wojskowych, z priorytetowym pragnieniem jak najszybszego ich opuszczenia jakimkolwiek wyjściem, które nie byłoby kompletnie zaminowane lub pod intensywnym ostrzałem kawalerii powietrznej oddziałów... ratunkowych.
Tu zatem link do odcinka pierwszego, z którego da się łatwo nawigować przez całą resztę poprzez listę po prawej.
2. Tja. Jest parę rzeczy, które o miejsce w punkcie drugim pokłócić by się mogły, jak by tak lepiej spojrzeć.
Mhehehehehehe - właśnie jedną ścieżkę z WWP w jutubie sobie zapuściłem, i - przez otwarte okno - z pierwszymi kilkunastoma sekundami utworu świetnie zgrało się odległe trąbienie pociągu, idealnie pasujące w tonacji i klimacie. Ileż to perełek przydarza się cały czas, jeśli się tylko - właśnie, lepiej spojrzy...
Zatem niech będzie: numer dwa, to Ponowne Odkrycie Przeze Mnie Starych, Dobrych Robali. Nie bez zasługi Filipa akurat, który to zasugerował by - akurat w tym przypadku Worms: Armageddon - wziąć na multiplajerowy celownik hamakowy. I właśnie dzięki temu jednemu niedzielnemu wieczorowi gra, przy której spędziłem dość sporo czasu niegdyś samotnie, nabrała zupełnie nowego, świeżego i bardzo pozytywnego Blasku.
Grając samemu można, naturalnie, mieć przy tym tytule sporo frajdy - podejmując się kolejnych wyzwań, awansując w defmaczowych rangach, itd.... Komputerowy przeciwnik nie może się jednak, także i tutaj, w najmniejszym stopniu równać z żywym. Jest przewidywalny, to raz (dzięki czemu gry w najwyższej randze elite, podczas których na około 14 robaków wroga ma się dwa własne, wcale nie są tak trudne do wygrania); korzysta z bardzo ograniczonego wachlarza broni, to dwa. Plus jeszcze trochę podpunktów - naprodukowywać ich tutaj jednak nie ma chyba zbytniego sensu.
Grając we dwójkę również, w praktyce, bywać może różnie - przynajmniej w moim przypadku dość często odbywało się to na zasadzie pokazywania tej gry komuś średnio wtajemniczonemu, czytaj - nie nadającemu się w danej akurat chwili na sensowniejszego przeciwnika do pojedynku. Zdarzyło się kilkakroć zagrać i w trójkę, wtedy jednak albo ja byłem jeszcze zbyt słaby i duch rywalizacji we mnie zbyt nikły (sięgając pamięcią do jednej potyczki z kumplem i bratem starszym tegoż kumpla - graliśmy wtedy w jedynkę jeszcze, i było to... ho-ho, chyba około roku '97...), albo generalnie motywacja pozostałych graczy do grania akurat w robale była cokolwiek średnia (w tym przypadku już część druga, około roku 2003/4, jak sądzę, i z inną ekipą zupełnie).
Więc, tak na serio, moja pierwsza poważniejsza rozgrywka miała miejsce, pomimu upływu tylu lat, dopiero... przedwczoraj.
I było to, po prostu, coś świetnego. (Streszczając przebieg - remis 1:1; dwie pierwsze rundy to wygrana raz moja, raz Filipa, wynikiem trzeciej zaś remis.)
...no tak. Jeśli ktoś z was jakimś dziwnym trafem nie zna tej serii, to w skrócie: znasz Half-Lajfa? Te kreacje zatem to ni mniej, ni więcej, tylko właśnie ów ha-el przechodzony od początku (i oby do końca) i - co najważniejsze - wzbogacony o monologi wewnętrzne głównej postaci, czyli wszelkie dygresje, jakie wysoce neurotyczny mózg szanownego Gordona Freemana generuje przemierzając kolejne korytarze ściśle tajnych instalacji wojsko... hmm... naukowo-wojskowych, z priorytetowym pragnieniem jak najszybszego ich opuszczenia jakimkolwiek wyjściem, które nie byłoby kompletnie zaminowane lub pod intensywnym ostrzałem kawalerii powietrznej oddziałów... ratunkowych.
Tu zatem link do odcinka pierwszego, z którego da się łatwo nawigować przez całą resztę poprzez listę po prawej.
2. Tja. Jest parę rzeczy, które o miejsce w punkcie drugim pokłócić by się mogły, jak by tak lepiej spojrzeć.
Mhehehehehehe - właśnie jedną ścieżkę z WWP w jutubie sobie zapuściłem, i - przez otwarte okno - z pierwszymi kilkunastoma sekundami utworu świetnie zgrało się odległe trąbienie pociągu, idealnie pasujące w tonacji i klimacie. Ileż to perełek przydarza się cały czas, jeśli się tylko - właśnie, lepiej spojrzy...
Zatem niech będzie: numer dwa, to Ponowne Odkrycie Przeze Mnie Starych, Dobrych Robali. Nie bez zasługi Filipa akurat, który to zasugerował by - akurat w tym przypadku Worms: Armageddon - wziąć na multiplajerowy celownik hamakowy. I właśnie dzięki temu jednemu niedzielnemu wieczorowi gra, przy której spędziłem dość sporo czasu niegdyś samotnie, nabrała zupełnie nowego, świeżego i bardzo pozytywnego Blasku.
Grając samemu można, naturalnie, mieć przy tym tytule sporo frajdy - podejmując się kolejnych wyzwań, awansując w defmaczowych rangach, itd.... Komputerowy przeciwnik nie może się jednak, także i tutaj, w najmniejszym stopniu równać z żywym. Jest przewidywalny, to raz (dzięki czemu gry w najwyższej randze elite, podczas których na około 14 robaków wroga ma się dwa własne, wcale nie są tak trudne do wygrania); korzysta z bardzo ograniczonego wachlarza broni, to dwa. Plus jeszcze trochę podpunktów - naprodukowywać ich tutaj jednak nie ma chyba zbytniego sensu.
Grając we dwójkę również, w praktyce, bywać może różnie - przynajmniej w moim przypadku dość często odbywało się to na zasadzie pokazywania tej gry komuś średnio wtajemniczonemu, czytaj - nie nadającemu się w danej akurat chwili na sensowniejszego przeciwnika do pojedynku. Zdarzyło się kilkakroć zagrać i w trójkę, wtedy jednak albo ja byłem jeszcze zbyt słaby i duch rywalizacji we mnie zbyt nikły (sięgając pamięcią do jednej potyczki z kumplem i bratem starszym tegoż kumpla - graliśmy wtedy w jedynkę jeszcze, i było to... ho-ho, chyba około roku '97...), albo generalnie motywacja pozostałych graczy do grania akurat w robale była cokolwiek średnia (w tym przypadku już część druga, około roku 2003/4, jak sądzę, i z inną ekipą zupełnie).
Więc, tak na serio, moja pierwsza poważniejsza rozgrywka miała miejsce, pomimu upływu tylu lat, dopiero... przedwczoraj.
I było to, po prostu, coś świetnego. (Streszczając przebieg - remis 1:1; dwie pierwsze rundy to wygrana raz moja, raz Filipa, wynikiem trzeciej zaś remis.)
Trochę osobliwie porównując...
W Totalnej Anihilacji mamy wojnę. Cała masa opcji, spore pole bitwy do objęcia uwagą, od groma okazji do popełnienia błędu, zapomnienia się, nienadążenia, zaskoczenia przeciwnika, zabłyśnięcia ekonomią, oryginalnym zagraniem, atakiem z kilku stron naraz, postawieniem ciężkiej artylerii z eskortą zakłócacza radaru tuż pod bazą wroga, itd, itp., (...).
I w żadnym razie nie mówię, że mi to mniej pasuje. Nadal jestem zdecydowanym i wiernym fanem TA i nadal plasowałoby się ono w ścisłych okolicach szczytu listy... gdybym takową miał.
I w żadnym razie nie mówię, że mi to mniej pasuje. Nadal jestem zdecydowanym i wiernym fanem TA i nadal plasowałoby się ono w ścisłych okolicach szczytu listy... gdybym takową miał.
Robaki po prostu
bardziej przypominają szachy.
bardziej przypominają szachy.
Tu pole bitwy jest relatywnie małe i skompresowane - za jednym rzutem oka widzi się kto gdzie dokładnie jest, wszystko ma się jak na dłoni. Wszystko jest bardziej w skali mikro. Wszystko jest też mniej schematyczne, trzeba co sił kombinować: jaki ruch będzie najlepszy, jak najbardziej zaszkodzić robalom wroga jak najmniej wystawiając się przy tym na strzał... Dużo intensywniej czuje się samą rywalizację, samą istotę meczu.
No i same robale są jakoś dużo bliższe, z całą swoją naturalną pozytywnością. Od całości bije po prostu subtelne, kameralne ciepło.
Tak, i teraz wplata się samorzutnie w fabułę punkt trzeci - czyli kwestia senności aktualnej, jak i podobnych właśnie warunków biometeo w ostatnich dniach. To jednakowoż punkt mało kreatywny i raczej z serii nawijaniaopogodzie, w tym miejscu zatem jego koniec. Przed dopisaniem ce-de-enu na końcu wróćmy na chwilę jeszcze do dwójki, gdzie czeka drobna...
No i same robale są jakoś dużo bliższe, z całą swoją naturalną pozytywnością. Od całości bije po prostu subtelne, kameralne ciepło.
Tak, i teraz wplata się samorzutnie w fabułę punkt trzeci - czyli kwestia senności aktualnej, jak i podobnych właśnie warunków biometeo w ostatnich dniach. To jednakowoż punkt mało kreatywny i raczej z serii nawijaniaopogodzie, w tym miejscu zatem jego koniec. Przed dopisaniem ce-de-enu na końcu wróćmy na chwilę jeszcze do dwójki, gdzie czeka drobna...
...kwestia techniczna -
- czyli która wersja robali? Jak wcześniej bowiem napisałem, z Filipem zaczęliśmy od zasugerowanego przez niego Armageddonu, do dyspozycji zaś - w chronologiczności - czysta dwójka, ów A., i World Party... i, w skrócie, właśnie do tegoż ostatniego tytułu mam zamiar mego znajomego aktualnie przekonać. Nie czas tu akurat i miejsce na szczegółowe porównywanie tych trzech cokolwiek podobnych do siebie części. Grunt w tym, że ta ostatnia jest - logicznie rozumując i faktycznie patrząc - generalnie najbardziej dopracowana i z największymi możliwościami (może oprócz edytora broni, który to unikatowo rozbudowany tylko w czystej dwójce był). Z tejże części również wejściówka na koniec:
1 komentarz:
DIPLOMACY SUX!!!
<>LEFY<>
Prześlij komentarz