
Nie ma Vegety.
Mestre Kame też - swoją drogą - jest, ale jakby nie do końca... Taki do siebie niepodobny i przez parę detali ledwie rozpoznawalny. Mistrzem Roshi go nazwali tutaj, czy mnie pamięć nie myli..?
W pseudownikliwą analizę bohaterów jednak tutaj zanurzać się raczej zamiaru nie mam. Zbytniego, znaczy się. Miło się oglądało, generalnie, w towarzystwie pozytywnym jednak też. Kolorystyka filmu ładna, estetycznie zrobiony porządnie - jak dla mnie, przynajmniej (pomijając może facjatę Piccolo... arrrgh... bolało).
Przy tym wszystkim zaznaczam, że jestem w mej ocenie/odbiorze bardzo delikatny i tolerancyjny. Łatwo przychodzi mi wyobrazić sobie samorzutnie namnażające się recenzje mniej-i-bardziej skrajnie negatywne. Punktów zaczepienia potencjalnych cała masa. Jest jednak w tym filmie coś w prosty sposób pozytywnego (w tym wspomniane przesłania-względnie-głębsze) i - jeśli nie idzie się nań z jakimiś konkretniejszymi oczekiwaniami i ma nieco zdrowej tolerancji w sobie - można całkiem miłą garść tejże pozytywności z niego zaczerpnąć.
By dogłębnie być sobą i cieszyć się właśnie tym, kim się jest. By nie bać się być szalonym i innym. Na przykład.
Właśnie, zapomniałbym - oto małe coś w ramach anglojęzycznej ciekawostki deserowej, dzisiaj również przeze mnie obejrzane. Niestety los chybać ten sam, co Fajerflaja, tę produkcję spotkał... tylko w tym wypadku po pierwszym odcinku. Sam w sobie świetny jednak i kompletny względnie.
2 komentarze:
yyy to i ja coś tego fpisze łod Śebie y no tego ... szeby ci smutno nie było sze tylko jeden ludzik to coś ce(ko)mentuje ( niepotszebneskreślić) to i ja cos wymuszcze
fajnie.
Lefy the Kapłan Ofh Chaos Undivided
no i tyle
Prześlij komentarz