
W międzyczasie, świątecznościowo, przyszło mi też po lanie Drugi Czerwony Alarm i Tyberiańskie Słońce testować. Tytuły w sumie dobre... tylko po dluższym siedzeniu w Starkrafcie ma człowiek pewne wymagania odnośnie mechaniki drobne...
Najpierw porównanie - naturalnie, wielce subiektywne. W TS lepszy klimat i pewien... realizm jakby - dla mnie przynajmniej. CzAD za to bardziej przejrzysty: budynki i jednostki pogrupowane zgrabnie w cztery kategorie; nie trzeba tego draństwa cały czas przewijać... w czym pomaga też rozdzielczość maksymalna 1024x768. W TS tylko dwie kolumny rolkowe po prawej, i przewijania ich ciągłego nijak uniknąć się nie da - ekran wyciąga najwyżej 800x600, niestety (przy czym naturalnie mieć na uwadze należy, że TS zrodził się jako pierwszy).
Skrótowo, pierwsza rzecz lekko mnie zniechęcająca (do obywdu tytułów, w sumie) to inteligencja jednostek. Same budynków niezagrażających bezpośrednio ich życiu nie zaatakują. Możnaby ten fakt tłumaczyć tym, że specjalnie zostawiają one owe budynki do przejęcia dla inżynierów - niechże jednak byłoby toto przynajmniej przestawialne jakoś (jak choćby w Totalnej Anihilacji, w postaci prostej komendy shootall wpisanej w konsoli). A tu nie. Wysypie się desant podziemny u wroga, ogromny - i każdej grupce piechoty osobne rozkazy demolowania wrażej bazy wydawać trzeba.


Inny minus Czerwonego Alarmu to nierówność stron. Alianci są, generalnie, lepsi. W miejsce latającego złomu wartego trzy tysiące (patrz: Kirov) mają latającą piechotę za sześć stów sztuka i myśliwce (choć z powodów niewiadomych nienadające się do walki powietrznej, to w zwalczaniu ziemi nieocenione - zresztą z czym walczyć by miały, gdy u ruskich co najwyżej jakieś latające ślimaki). Nieobecność chociażby jakichkolwiek migów u ruskich... pozostawię bez komentarza. A, zapomniałbym - alianci, jeśli o powietrze chodzi, mają w końcu jeszcze helikopter desantowy (za tysiąc, posiadający też na pokładzie słaby karabinek - od biedy możnaby jednak rojem takich maszyn nieco zamieszania zasiać ogniowego). Jeśli więc przeciwnik dobrej p-lot obrony nie ma, to nic prostszego i bardziej wkurzającego od radosnego desantu inżynierów w centrum jegoż bazy (w razie czego wspartych Tanią (która to wcale aż tak tania nie jest - tysiączek jeden, acz zwracający się), gdyby jakieś szariki się walały tam, pomiędzy ogrodzeniami.
Nad przewagą aliancką rozwodzić możnaby się i dłużej (przy czym morze pominę, nie zdarzyło mi się bowiem, jak dotąd, sensownej potyczki okrętowej stoczyć). Jasne, że apokalipsy są ciężko opancerzone, sprawne i umiarkowanie wszechstronne (na wyposażeniu rakiety p-lot posiadając), zasięg ich jednak nieduży... i, przy konfrontacji z chronolegionistami w większej liczbie, ukazją swą kruchość. Zresztą, przy konfrontacji z alianckimi chronosami w większej liczbie praktycznie

Naturalnie, ruskie mają Jurijów, co to potrafią obce jednostki (jeden Jurij jedną tylko, na dany czas) przejmować. Ich zasięg jednak również śmieszny jest - i przy konfrontacji z alianckim czołgiem pryzmatycznym (z założenia przeciwpiechotnym i budynkowym oraz relatywnie dalekiego zasięgu) regimenty takich oto wesołych i nienajtańszych dziadków znikają zabawnie wręcz szybko. Jeśli przeciwnik zorientuje się szybko, o co chodzi, to skuteczne ich wykorzystanie niemałego kunsztu (względnie - obstawy) wymaga.
Pomijając już fenomen alianckich miraży - czołgów (nie nadających się, co prawda, do niszczenia budynków) całkiem skutecznie udających na polu walki najzwyklejsze drzewa (których to zazwyczaj pod dostatkiem na planszy). Będąc nieuważnym na większej mapie można w całkiem zabawne zdziwienie popaść, nie mogąc doszukać się wysłanych w jakieś odleglejsze miejsca jednostek.
Inna rzecz... Ruskie nie mają Tańji - czyli kosztującego tysiąc, detonującego budynki i rozstrzeliwującego dziesiątkami wrażą piechotę piechura. Alianci zaś mogą ich mieć do woli (co nieco dziwne, w singlu przecież bowiem Tania jedna tylko, naturalnie, i unikatowa była). W skromnym może geście pocieszenia, o wyprodukowaniu tejże jednostki informuje wszystkich pozostałych graczy osobliwy damski śmiech w głośnikach - do cichych kobiet bowiem Tania nasza, jakby nie patrzeć, raczej nie należy. Swoiste ostrzeżenie, możnaby rzec.
Patrząc na zegar, będzie to chyba na dziś już wszystko. Temat otwarty nadal i kontynuacji zapewne się doczeka jakiejś, krótkiej choćby, jeszcze.
1 komentarz:
Długa notka. Ciekawa. Zainteresowałeś mnie tą grą choć w gry raczej nie grywam. :)
Prześlij komentarz