griza mantelo de fumo cxirkawe
morto ekstere - kaj sono, jen, nova
de vento
Perdo de paco estas malvenko.
Utrata pokoju to klęska.
Mała zmiana zdania: Tyberiańskie Słońce jednak nie zasługiwało na pełnoprawną reaktywację w takim stopniu, w jakim miałem nadzieję, że zasługiwać będzie, patrząc z tamtego miejsca w czasie i z tamtej sytuacji, i doprawdy przedziwne konstrukty zdaniowe wyjść człowiekowi potrafią, gdy na przekór wszystkiemu nie zdecyduje się na przeredagowanie patologicznie rokującego zdania, tylko podąży dalej - trudno rzec, że z nurtem, bo już jakby pod wiatr niejako. Nieważne.

Powód? Prosty. Inteligencja jednostek.

Ileż to cudów się naczytałem niedawno, choćby o rzekomych magicznych skutkach postawienia danych oddziałów na straży - jakoby chociażby inżynierowie mieli automatycznie reperować czerwonopaskowe budynki sojusznicze wokół, wraże zaś automatycznie przejmować i spieniężać.

Sprawdzone. Nie działa.

Poza tym drugi, zresztą właśnie przesądzający o zniechęceniu problem: niechęć wojsk do atakowania wrogich budynków (z dużą niechęcią potrafią wprawdzie ostrzelać wieżyczki ich zaczepiające - chwała im za to, alleluja). Na skromnej wielkości, praktycznie odciętą od surowców bazę wroga posłane zostały dosłownie legiony (proporcjonalnie) hołoty zmotoryzowanej (patrz infanteryjne oddziały pieszo - rakieteryjnie - scyborgizowane, wsparte cztero i trójkołowymi wózkami o odpowiednim uzbrojeniu liczącym się generalnie jako wsparcie). Baza przeciwnika? Skromna niezwykle. Ale - ba. W około sześć wieżyczek lekkich strażniczych wyposażona, plus zdecydowana motywacja do natychmiastowej odbudowy którejkolwiek z nich, jeśli tylko miałaby niefortunnie ugiąć się pod ostrzałem.Wobec automatycznego dowodzenia komputera, legiony tępych żołdaków wyposażonych jedynie w garść niedopracowanych skryptów obronno-zaczepnych padały, po prostu, plastycznie, pokosem.
To było bardziej niż żałosne.

Mógłbym wybaczyć tępe żniwiarki zjeżdżające do rafinerii na drugim końcu planszy. I pewnie wiele innych rzeczy, jeszcze. Ale nie tępoautystyczne wojska. Dość mi tego, dość już w Łorkrafcie drugim było (dwóch piechurów stoi kratka w kratkę obok siebie. Do jednego z boku podchodzi orku i zaczyna radośnie napierdzielać. Skutkiem pecha i gorszego uzbrojenia piechur ginie. Zadowolony i spełniony orku idzie dalej; kompan piechura dalej radośnie podziwia krajobraz. W jego idealnym świecie nic złego nie miało miejsca - najprawdopodobniej nawet trupa swego ziomka nie ujrzy na oczy, ten bowiem przed jego obrotem doszczętnie rozłożyć się zdąży (jak to miały w zwyczaju ciała z WC2)). Nie chcemy powtórki.

Ze złego jednak często dobro da się wyprowadzić; tak też i tym razem - uczucia moje do Anihilacji Totalnej umocniły się przynajmniej ^^. Ta, i może przy okazji tego skoku aktywizacyjnego dotworzę wreszcie jakiś opis jednostki kolejnej...
Z innej klasy kreatywności jednak, oto ujęcie z - w tamtej chwili jeszcze niedokończonej - fazy małego eksperymentu koszulkowego. Aktualnie znaczki na obydwu ramionach już są, tylko przód czeka potencjalnie na jakoweś wypełnienie...
Po głowie obija mi się też zaduma nad jakąś bardziej czaso-efektywną metodą wprowadzania takich zamysłów plastycznych w życie... To jednak raczej odleglejsze snucie.
Mała druga szansa dana Tyberiańskiemu Słońcu, z powodzeniem - mgła wojny możliwa do włączenia działa całkiem przyzwoicie, względnie normalnie/dobrze. Dotychczas był to dość spory argument przeciw temu dziełu... (Całość naturalnie z dogranym Fajerstormem - ergo jednostki zyskują doświadczenie w rozsądnym tempie, i... głupie dżi di aj ma swoją nową artylerię, da.)
Może powinno się toto doczekać jakiegoś większego kawałka miejsca tutaj. Póki co zostaje niecierpliwość, by przetestować całość z innym człowiekiem... Sumarycznie to kawałek porządnie taktycznej strategii, trudnej do porównania z (zabawnie chronologicznie późniejszym) Czerwonym Alarmem Drugim - o którego wadach i dysonansach było już tutaj niegdyś nieco.